Easy Rider Profile picture
Miłośnik ciszy, natury i pięknych widoków. Okazjonalnie handluję porcelaną i starzyzną. Po kokainie robię się nieprzewidywalny.

Jan 8, 2022, 34 tweets

#LetsTalkDesign odc. 35: Kolektyw kiczu
Różnica między rzemieślnikiem a artystą polega, jak wiadomo, na tym że rzemieślnik nie tworzy, a jedynie wykonuje. Dlatego też lepiej, żeby nie projektował sam; nic z tego dobrego wyjść nie może. Zapraszam na opowieść o Wytwórni Steatyt 👇

Ile było kapitalizmu w komunizmie? W 1980 dokładnie 15,5% Taki udział w PKB miał wówczas sektor prywatny. Gen. Jaruzelski poprawił trochę sytuację, wsadzając do pierdla ok 30 tysięcy "prywaciarzy" na podst. ustawy o szcz. odpowiedzialności karnej, co - jak wiemy - nie pomogło

Losy tzw prywatnej inicjatywy w PRL to ciągła sinusoida. Obietnice Manifestu PKWN przekreśliła nacjonalizacja i "bitwa o handel" Minca. W l. 1950–1953 obciążenia podatkowe prywatnego handlu wzrosły 10x, a liczba zatrudnionych w sektorze prywatnym spadła z 900tys do ok 200 tys.

Przełom przyniósł, oczywiście, 1956. Jeszcze we wrześniu opublikowano ustawę o Cechach Rzemieślniczych i Związku Izb Rzemieślniczych, przywracając legalność małych biznesów, zaś w październiku VIII Plenum KC PZPR nie tylko wybrało Gomułkę, ale też poparło własność prywatną

Śrubę przykręcono już 4 lata później, by następnie poluzować ją ponownie za Gierka. Gospodarka PRL to historia kolejnych NEPów i ich upadków. Niewielu było w stanie wytrzymać to na dłuższą metę, a ci którym się to udało, zawdzięczali to wyłącznie systemowej korupcji.

Zygmunt Buksowicz był jednym z nich. Jego niezwykły talent do biznesu podkreślali wszyscy, którzy się z nim zetknęli. Odniósł bezprecedensowy sukces finansowy, prowadząc nieprzerwanie działalność od 1947 do 1993. Czy był to również sukces artystyczny?
(grafika: Justyna Szarowska)

W 1947 miał już 32 lata, a za sobą kampanię wrześniową (walki pod Kutnem i Modlinem) oraz okupację. Z nieznanych powodów nowe, powojenne życie postanowił zacząć w Katowicach. I właśnie tu, w starej stajni przy ul. 1 Maja 70 otworzył swoją Wytwórnię Wyrobów Ceramicznych "Steatyt"

Nie wiemy, co dokładnie w nim produkował, ale nazwa firmy wydaje się być pewnym tropem. Steatyt to rzadka skała metamorficzna, bardzo plastyczna i kumulująca ciepło. Wykonuje się z niej do dziś wkładki topikowe, służące jako bezpieczniki instalacji elektrycznej.

Prawdopodobnie więc, zaczynał po prostu od izolatorów. Poszlakę stanowi tu również 1sza sygnatura jego wyrobów: klatka wiewiórki to rodzaj wirnika, stosowany w silnikach elektrycznych. Jednak od 1950 (może w zw. z totalnym upaństwowieniem przemysłu) przerzucił się na porcelanę.

Jeśli chcesz odnieść sukces w kapitalizmie, to musisz ukraść 1szy milion, ale jeżeli chcesz odnieść sukces w komunizmie, to musisz ukraść wszystko. 1szy asortyment Steatytu był więc w 100% "zapożyczony", podobnie jak pracownicy odradzającej się przedwojennej fabryki "Giesche"

Dobór plagiatowanych wzorów nie był przypadkowy. Buksowicz preferował mieszczańską klasykę. Wyraźnie podobał mu się Himmelstoss (wiodący przedwojenny projektant Rosenthala), ale zajumał też Szczygła Theodora Kärnera, którego znacie już z wątku o Allach

Najwyraźniej w szczytowym okresie stalinizmu ludzie nadal potrzebowali postawić sobie na półce pieska, jelonka lub tancerkę. Burżuazja z trudem, ale jakoś się trzymała.

Jeżeli już przy tancerkach jesteśmy, to Buksowicz splagiatował też ikonę art déco, czyli Niddy Impekoven autorstwa Josefa Lorenzla. I, dalibóg, nieźle mu wyszło!
(1sze zdjęcie - Steatyt, dwa pozostałe - oryginały z manufaktury Goldscheidera, czwarte - fotografia Niddy w tańcu).

Gdyby Steatyt przy tym pozostał, byłby w najlepszym wypadku tylko przypisem w historii polskiej porcelany. Ale u progu lat 60tych zaczął się przełom. Przełom, który przyniósł wytwórni sławę, choć dopiero po latach. W dodatku, sławę wciąż raczej dwuznaczną.

Coś sprawiło, że Buksowicz postanowił stać się "nowoczesny". A nowoczesność miała wtedy postać New Look. Zaś New Look - to artyści skupieni w IWP pod skrzydłami Telakowskiej. Ale on nie był artystą. Ukończył jedynie przedwojenne Technikum Ceramiczne.

Przerwa techniczna, zostawiam Was na chwilę w niepewności

Umiał tylko odlewać i wypalać. Ale umiał też odczytać potrzeby rynku. A rynek pragnął "pikasów". Buksowicz wyczuł tę potrzebę; jednak chyba było w tym coś więcej, włożył w to coś swojego. I stworzył peerelowską porcelanową dzikość serca.

Co to w ogóle, kurwa jest?! Myślę że Barbara Banaś mniej więcej to chciała powiedzieć, pisząc: "serwis, który opisać można jedynie w sposób obrazowy, bowiem ograniczony zasób słów muzealnej terminologii nie jest w stanie oddać złożoności jego kształtów"

A tych serwisów było więcej!...

Steatyt zrywa... zrywa ze wszystkim. Dziwaczne formy: ni to biomorficzne, ni to roślinne, nie wiadomo z czego wzięte. Ot tak, jak w duszy zagrało. Eksperymenty z fakturą - raz gładko, raz grubo. Na oślep. Buksowicz to naturszczyk. Genialny. Ale tylko naturszczyk.

To wszystko wybucha dość gwałtownie, choć jest krótki okres - sam koniec l. 50tych - gdy dostrzec można coś jakby poszukiwania. Forma jeszcze tradycyjna, malatura już nie... a potem już to wielkie BUM!

Jest w tym jakiś element autorskiej kreacji. Ale jest też niechlujstwo i dziwaczność. Momentami jest Buksowicz blisko formy kreowanej przez takich artystów jak Naruszewicz czy Orthwein, jednak kiedy zestawić ich dzieła, od razu widać różnicę.

Nie wiemy nawet, kto to wszystko wymyślił. Kolejny paradoks Steatytu polega bowiem na tym, że ta wysepka kapitalizmu na socjalistycznym oceanie jest... kolektywem. W dodatku silnie sfeminizowanym. Buksowicz zatrudnia tylko kobiety, najczęściej absolwentki Liceum Plastycznego

...którym wolno proponować własne wzory. Wiemy że część projektów jest dziełem Ady Chmiel, długoletniej współpracownicy, część zaś pochodzi od jedynego obok szefa mężczyzny w zakładzie - Maksymiliana Woźnioka. W Steatycie nikt jednak nie przywiązywał wagi do autorstwa.

Celem nadrzędnym był zysk. A to sprawia, że ciekawe projekty mieszają się ze najgorszym kiczem. Wydaje się, że pracownicy sami nie robili różnicy pomiędzy efektownym wazonem, pieskiem Pluto a pamiątką z I komunii lub rybą. Nie miało więc znaczenia, kto co zaprojektował.

Sukces rynkowy zapewnia Stetytowi w tym okresie nie tylko forma, ale też, co może zaskakiwać, funkcja. Katowicki zakład jest bowiem jedynym w PRLu wytwórcą mrocznego przedmiotu pożądania: lampki pochłaniającej zapachy.

Upiorny ten bibelot wymyślili Niemcy, w l. 20tych XX wieku. Robią je do dziś, ze wszystkiego. Buksowicz używa do tego porcelany i produkuje te lampki na potęgę, dodając im fikuśny element: świecące oczka.

Co on sam o tym myślał, już się nie dowiemy. Ale był w jakiś sposób dumny ze swojego zakładu i dbał o jego stronę estetyczną: budynek przy 1 Maja ozdobił własnego projektu mozaikami. Wszystkie pracownice miło wspominają to miejsce i twierdzą, że był dobrym szefem. I dobrze płacił

Wszystko kończy się tak nagle, ja nagle wybuchło. W 1975 Buksowicz musi zgodzić się na likwidację zakładu w związku z przebudową ul. Murckowskiej. Dostaje sute odszkodowanie, jest w dobrych stosunkach z władzą (robił ponoć indywidualne zamówienia dla samego Ziętka).

Ale odtworzony w nowym miejscu zakład produkuje już od 1977 wyłącznie kopie wzorów niemieckich: znów tancerki, pieski i pasterki. Niekiedy w ciekawych malaturach, ale to już wszystko. Pojawiają się problemy z surowcem, jakość materiału drastycznie spada.

Dlaczego przez te +/-15 lat Steatyt był tym czym był, dzikością serca PRLu, a potem przestał? Nie wiemy. Zapewne właściciel uznał że sztampa będzie się sprzedawać lepiej. Co zainspirowało go do przejściowego szaleństwa? Być może ceramika Vi. Bi z Turynu, nieco podobna w formie.

Buksowicz mógł się z nią zetknąć, jeździł - jak na prywaciarza przystało - na wakacje, o jakich zwykły obywatel mógł tylko pomarzyć. Również do Włoch. Wiemy że kupował wówczas różne durnostojki z myślą o ich wykorzystaniu w Polsce. Ale jak było naprawdę - nie wiemy.

Wiemy, że stworzył coś dziwacznego, ale jednak - unikalnego. Porcelanę nowoczesną i naiwną zarazem. Zastanawiałbym się, czy nie nazwać jej sztuką ludową. Drażniącą i kiczowatą, ale z pewnością nie zasługującą na miano "odpustowej". Raczej "New Lookalike" niż New Look.

Co ciekawe, mieszkając i pracując całe życie na Śląsku, nigdy - z jednym, poniższym wyjątkiem - nie wykonał żadnego przedmiotu, nawiązującego do Śląska. Zmarł w zapomnieniu w 1993. Ponowne odkrycie i popularność zawdzięcza Barbarze Banaś, z której prac obficie korzystałem
EOT

Share this Scrolly Tale with your friends.

A Scrolly Tale is a new way to read Twitter threads with a more visually immersive experience.
Discover more beautiful Scrolly Tales like this.

Keep scrolling