Upadek Wałęsy - wątek
W 1szej części argumentowałem, dlaczego stawiany Wałęsie zarzut, że przez całe swoje życie był sterowanym przez komunistów agentem, jest nieprawdziwy i że sprawa jest bardziej złożona. Dziś trochę o Wałęsie - prezydencie destrukcji 👇
Wróćmy jeszcze do scen w Arłamowie, gdy Lechu, pijany nie tylko rządową wódką ale i własnym ego, tłumaczy bratu w nagrywanej przez SB rozmowie (którą będą próbowali go skompromitować), że pochodzi w prostej linii od cesarza Walensa. Ta pycha go uratowała.
Odrzucenie propozycji reżimu w 1982 nie było rzeczą łatwą ani oczywistą. Znów muszę przypomnieć młodzieży, ze to były czasy kiedy bycie opozycjonistą nie polegało na pokazywaniu faka i udzielaniu wywiadów w pismach modowych w zamian za parę tygodni dość komfortowego aresztu.
Wprawdzie Wałęsa trafnie oceniał że on sam jest zbyt ważny, by reżim mógł mu coś zrobić, ale w 1982 ZSRR wydawał się wieczny. Pójście na konfrontację nie tylko nie zwiastowało żadnych profitów (wręcz przeciwnie) ale też w zasadzie nie pozwalało mieć nadziei na jakikolwiek sukces.
Na tyle, na ile znamy Wałęsę, trudno uwierzyć aby podjął decyzję o odmowie firmowania komunistycznej "odnowy" z powodu pryncypiów moralnych. Obstawiam, że popchnęła go do tego jego pycha, pragnienie pozostania za wszelką cenę Wielkim Wałęsą - symbolem Sierpnia 1980
Zrobił jednak coś innego - coś komunistom obiecał. Prawdopodobnie przekonał ich, że będzie w stanie wpływać na związek w kierunku deeskalacji napięcia. Zapewne nawet nie wprost - znacie z grubsza jego język. Uznali, że nie mogąc wykorzystać go bezpośrednio wykorzystają go inaczej
Na tym polegała słynna "gra", do której LW co i rusz wraca. Sugerując komunistom, że jako nieformalny lider zdelegalizowanego ruchu będzie lepszym rozwiązaniem niż otwarta rewolta (z której ryzykiem musieli się liczyć), objął rolę symbolicznego patrona wszystkich podziemnych grup
I w tej roli, rzeczywiście komunistów ograł. Nie prowadząc bezpośrednio działalności związkowej, istniał jako symbol, wpływał na kierunki działań podziemnych, zapewniał (bardzo skutecznie) rozpoznawalność i wsparcie na Zachodzie. Trwał. I zyskiwała na tym "S", nie komuniści.
Sukcesem "S" po 1982 było to, że przetrwała. Plan "normalizacji" wdrażany przez ekipę Jaruzelskiego się nie powiódł. Komuniści nie odzyskali legitymizacji zbliżonej do tej sprzed 1981. Dla dużej części społeczeństwa (ale dalece nie całego!) pozostawali władzą obcą i wrogą.
Podziemna "S", choć tak naprawdę dość słaba, pozostawała wystarczająco mocna, żeby dzierżyć rząd dusz ok 10 milionów Polaków. Przede wszystkim dzięki alternatywnemu obiegowi informacji, zapewnianemu przez "drugi obieg" i zachodnie rozgłośnie. To uniemożliwiało wykonanie...
zasadniczej części planu Jaruzelskiego: przeprowadzenie bolesnych reform ekonomicznych, które pozwolą podnieść poziom życia. Żeby to zrobić, potrzebował zaufania Polaków i wsparcia Zachodu. Dopóki "S" istniała, nie mógł dostać żadnej z tych rzeczy.
Dlatego władza dokonuje stopniowej korekty swoich koncepcji: od wariantu siła+normalizacja (1981-1984) zaczyna przesuwać się w stronę manewru kooptacji: pozorna akceptacja dla jakiegoś stopnia niezależności środowisk opozycyjnych i wciągnięcie ich do współpracy. Ten pomysł rodzi
się od 1985, odkąd Gorbaczow wyraźnie daje do zrozumienia przywódcom satelickim, że nie mają co liczyć na interwencję i muszą rozwiązać swoje problemy sami. Większość przykręca swoim poddanym śrubę - bo może. Jaruzelski nie może, bo "S" jest zbyt silna. I odrzuca kooptację.
Pomysł rady konsultacyjnej przy Generale nie wypala. Wtedy reżim podejmuje ostatnią próbę przekonania społeczeństwa do odgórnie sterowanej "odnowy": przeprowadza w 1987 referendum, które dzięki zarządzonemu przez "S" bojkotowi okazuje się klapą. Jednocześnie, rok 1988 przynosi
... dramatyczne pogorszenie nastrojów społecznych. CBOS w poufnych raportach dla KC PZPR donosi że sytuacja gospodarcza jest oceniana jako "zła" przez 80% respondentów, a 52% Polaków uważa że PZPR źle służy społeczeństwu. I Jaruzelski decyduje się negocjować.
Dlatego dochodzi do Okrągłego Stołu, który był, a jakże umową. Zupełnie jawną i zakładającą dużo większe korzyści dla komunistów, niż jakakolwiek teoria spiskowa dotycząca rzekomych ustaleń z Magdalenki. O czym już pisałem, więc nie będę się powtarzał
Wróćmy do Wałęsy. OS i to co dzieje się po nim nie jest - dla jego ego - zbyt korzystne. Do tej pory był głównym - symbolicznie - aktorem, teraz na scenie zaczyna się robić tłoczno. LW jest głównym rozgrywającym przy powołaniu rządu Mazowieckiego (co było nb złamaniem umowy OS)
ale nikt z wchodzących właśnie na scenę aktorów nie ma ochoty, by takim pozostał. Powstaje problem "co zrobić z Wałęsą". Tzw. lewica korowska (Michnik, Geremek) chcą przejąc "S" jako całość i zbudować na jej bazie quasi-monopartię, a Wałęsy jakoś się pozbyć
(hehe, tak to są czasy, kiedy Michnik publikuje sążniste artykuły o tym że nie da się w Polsce zbudować demokracji partyjnej na wzór zachodni, bo jesteśmy zbyt odmienni). Przeciwnie Kaczyński: dąży do jak najszybszego rozbicia "S" na partie polityczne, które podejmą rywalizację.
Jego pomysłem na bezpieczne zagospodarowanie Wałęsy jest uczynić go prezydentem wybranym przez Sejm kontraktowy. Oznaczałoby to niską legitymizację i krótką kadencję, zakłada bowiem, że udałoby się zmusić Sejm do rozpisania nowych, demokratycznych wyborów, a potem się zobaczy.
Ale Wałęsa instynktownie woli słaby Sejm kontraktowy i siebie w roli jego nadzorcy. Zawiera więc taktyczny sojusz z Kaczyńskim i rozpoczyna wojnę na górze, która kończy się kompromisem: powszechne wybory prezydenckie. Które jak wiemy, wygrywa jako rzecznik "przyspieszenia"
... które obejmować miało szybsze odchodzenie od systemu komunistycznego, we wszystkich aspektach. Na to głosowali wyborcy Lecha w 1990. Ale Lechu zrobił coś dokładnie odwrotnego. Opóźnił wszystko, odwlekał rozwiązanie Sejmu kontraktowego, "wspierał lewą nogę". Staje się wrogiem
... rodzącej się postsolidarnościowej prawicy, a kulminacją narracji o zdradzie Wałęsy jest oczywiście odwołanie rządu Olszewskiego. Wtedy narracja prawicowa łączy jego politykę jako prezydenta z ukrywanym (ale znanym w kręgach elity "S") epizodem współpracy z SB. Pasuje, prawda?
Dlaczego Wałęsa robił to wszystko? Dlaczego zignorował mandat który otrzymał, dlaczego podstawiał nogę kolejnym rządom (przypomnijmy, że o ile jego udział w odwołaniu Suchockiej był dużo większy niż w przypadku Olszewskiego). W narracji spiskowej - bo "był na smyczy".
Bo był! Ale było to trochę bardziej złożone. Powody dla takiej, a nie innej polityki Wałęsy w l. 1990-95 były trzy. W kolejności ważności: 1. Jego ego 2. jego prymitywizm 3. Lęk przed ujawnieniem współpracy z SB
Wałęsa był genialnym Dyzmą, charyzmatycznym politycznym intrygnatem, który umie rozgrywać innych tak, aby "jego było na wierzchu", ale... nic poza tym. Lechu nigdy nie potrafił sformułować żadnego celu polityki publicznej. Polityka była dla niego tylko narzędziem zaspokojenia ego
Nie miał autorefleksji, nigdy nie zadawał sobie pytania po co robi to wszystko. Pod tym względem też był jakoś wyjątkowy. Chyba wynikało to z jego cynizmu i amoralności. Inny prosty człowiek miałby zapewne jakieś wyobrażenie nt wartości, na których należy oprzeć system polityczny
Dla Lecha jedyną wartością była własna sława, co sprawiło że poczuł się zagrożony ujawnieniem swojej przeszłości. A poczuł się tak, m. in. dlatego że wyniki wyborów 1990 ujawniły, że wcale nie jest bożyszczem Polaków. Dostał 6,5 mln głosów, w II turze 10. I to z kim rywalizował!
To nie znaczy że Kiszczak sterował nim bezpośrednio z tajnej szafy. Ale to znaczy, że chętnie otaczał się ludźmi i wspierał ludzi, którzy gwarantowali mu, że jego teczka zostanie wyczyszczona. Że robił paskudne świństwa, jak np w sprawie Hodysza. Zaprzeczając swojej legendzie.
Którą ostatecznie - walcząc ze wszystkimi (bo przecież potem również z postkomunistami, po ich wygranej w 1993) - całkowicie pogrzebał. I po 1995 zapewne pozostałby rozdziałem historii Polski, do którego nikt nie chce wracać, gdyby Tusk nie odkurzył go i nie wykorzystał w 2008.
Na Pomorzu Wałęsa jako symbol jest ciągle ceniony. Dlatego pasował Tuskowi do narracji o sukcesie, sukcesie Wałęsy który pokonał komunę i symbolicznie namaszcza Platformę, której rządy są sukcesem polskiej transformacji. A skoro tak, to dla PiS Wałęsa musiał stać się antysymbolem
Którym oczywiście był już wcześniej. Ale zostało to podniesione do rangi spójnej kontrnarracji: Wałęsa był agentem i oszustem, a transformacja którą rozpoczęły jego rządy była oszustwem, kontynuowanym przez PO, które obiecuje "zieloną wyspę" a tak naprawdę rujnuje Polskę.
Żadna z tych narracji nie jest prawdziwa. Prawda jest niefajna: Wałęsa był charyzmatycznym liderem który skutecznie zmusił komunistów do rozmów i roztrwonił swój kapitał jako fatalny prezydent Polski. Paradoksem jest, że obie te role odegrał z tych samych powodów: przez swoje ego
Współpraca z SB i lęk przed jej ujawnieniem miały tu znaczenie wtórne. Nie bał się ujawnienia w l. 80 gdy czuł się bożyszczem, przestraszył się, gdy po 1989 okazało się że jest tylko jednym z wielu polityków, legendarnym ale nie jedynym. Miało to na niego wpływ, ale nie kluczowy.
Zostaje jeszcze jedno, dręczące nas pytanie: czy mogło być inaczej. Otóż, moim zdaniem - nie. Ale nie wyjaśnię Wam dlaczego. W każdym razie nie w tym wątku, i tak już jest za długi ;)
• • •
Missing some Tweet in this thread? You can try to
force a refresh
Jak wiadomo, dzieje III RP opisać można w dwóch zdaniach, składających się na tzw. paradoks polskości: 1. Nasi politycy to debile 2. Pod ich przywództwem Polska rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej.
Jednym słowem, dzisiejszym wąteczku zajmiemy się elitami; zapraszam 👇
Od elit ludzie oczekują nie wiadomo czego i ciągle na nie narzekają. Tymczasem, funkcjonalnie rzecz biorąc, elita to zwyczajnie grupa, mająca zasoby rzadkie, trudno dostępne dla większości: władzę, pieniądze, intelekt, wykształcenie. Postmarksiści nazywają to po prostu kapitałem.
I - jak to postmarksiści - uważają, że nikt nie ma swojego kapitału; żeby mieć jakiś kapitał, trzeba go najpierw komuś zabrać. To jest podstawowy błąd tego nurtu, to oparte zasadniczo na wierze założenie że społeczeństwo musi być grą o sumie zerowej. Ja się z tym nie zgadzam...
Alexis de Tocqueville wyjaśnił nam, że wolność może być mocno niekompatybilna z równością, sędziowie SN natomiast najwyraźniej postanowili nam udowodnić, że praworządność MUSI być całkowicie niekompatybilna ze sprawiedliwością.
"Justycjarna masakra piłą mechaniczną", zapraszam 👇
To będzie długi wątek (nawet jak na mnie), bo żeby zacząć od początku, musimy cofnąć się właściwie do pradziejów człowieka. Czy pragnienie sprawiedliwości jest czymś, co czyni nas ludźmi? Antropologia i najnowsze badania nad psychologią zwierząt sugerują że niekoniecznie.
A nawet jeśli to gdzieś przecież musiał być ten początek. Coś co sprawiło, że człowiek (lub jego przodek) zaczął odczuwać negatywną emocję związaną z "niewłaściwym" potraktowaniem. Aby stało się to możliwe, musiała jednak najpierw zaistnieć jakaś koncepcja "zachowania właściwego"
Z okazji inby o didaskalia, ale toczonej na najwyższym diapazonie spraw ostatecznych, kilka oczywistości: 1. Czy wystawa w MIIWŚ była bardzo dobra?
Oczywiście.
Pomysł narracji uniwersalnej, pokazanie WW2 szeroko, z perspektywy światowej a nie wyłącznie polskiej fajnie zagrał. 1/
To była w końcu wojna światowa, do cholery. Uniwersalność nie oznacza, ze Polski i polskich wątków tam nie ma, są. Tyle że nie są główną osią narracyjną. 2. Czy można było UMIEJĘTNIE umieścić kilka dodatkowych polskich akcentów, żeby przemycić zwiedzającym z Zachodu wiedzę 2/
..o paru sprawach ważnych z punktu widzenia polskiej polityki historycznej? Można było i warto było. 3. Czy Machcewicz się uparł że nie zrobi tego na złość PiSowi? Ano uparł się. 4. Czy PiS z właściwym mu wdziękiem wywalił Machcewicza żeby mu pokazać że potrafi działać tylko 3/
Wzmożenie prezydenckie już dostarcza nam wiele radości, a to dopiero początek. Sam fakt że zaistniało jest oznaką czegoś nowego; wybory prezydenckie są niezłym benchmarkiem zmian w systemie politycznym. Ale zacznijmy po kolei.
"Prestiż, bigos i żyrandol" zapraszam na wąteczek 👇
Kiedy w lutym 2015 @lis_tomasz obwieszczał, że "Wybory prezydenckie w roku 2015 wygrał Bronisław Komorowski", nie wiedział jeszcze jakie zaskoczenia go czekają; i nie tylko jego. Jednak poza zaskoczeniem wynikiem Dudy i Kukiza, same wybory przebiegały dość rutynowo. Wiadomo było
@lis_tomasz ..kto i po co startuje, wiadomo też było co będzie oznaczać wynik poszczególnych kandydatów. Postkomunistyczna lewica wydała ostatnie tchnienie i zatonęła w Ogórkowej, Kukiz przystąpił do budowy partii (choć głupio), PiS złapał wiatr w żagle. Czyli - było jak zawsze.
Najbardziej zastanawiające wydaje mi się przede wszystkim to, że CPK wcale nie jest żadną gigantomanią ani próbą wykonania maoistowskiego "wielkiego skoku". Jest zaledwie próbą dorównania do poziomu zachodniej średniej. I w tym chyba tkwi przyczyna tak żywiołowego oburzenia 1/n
..zwolennikow projektu. Zagadką pozostaje, w czym tkwi przyczyna lęku i wręcz odrazy obozu rządzącego. Nie takie pieniądze (proporcjonalnie) marnowano już, by zadowolić elektoraty. Każdy racjonalny polityk machnąłby ręką i powiedział po prostu "a robić, najwyżej nie wyjdzie" 2/n
Popromowałby się na entuzjazmie i zostawił do skończenia następcom, tak aby zdywersyfikować ryzyko, ale zachować zdolność odcięcia w razie czego kuponów od sukcesu; ot nie przymierzając jak zrobił Tusk swego czasu z gazoportem. Jego obecne zachowanie jest nieracjonalne nie 3/n
Ponieważ jak się okazuje, jedyne co pamiętacie z W Pustyni i w Puszczy to ten nieszczęsny Kali, warto, abyście dowiedzieli się również, że jego etyka odzwierciedla naturalny etap ewolucji społecznej, na którym normy zachowania obowiązują wyłącznie wobec własnej grupy, obcy zaś 1/
...są dosłownie "wyjęci spod prawa" (moralnego), do tego stopnia że u wielu ludów słowo "człowiek" oznacza tylko członka własnego plemienia (np na Papui N-G ludzi z innych plemion określano mianem "długa świnia" i traktowano co do zasady tak samo jak świnie, czyli zjadano) 2/
W bardziej złożonych systemach plemiennych pojawia się moralność relatywna, nakazująca zachowywać się lojalnie wobec innych wg kryterium bliskości pokrewieństwa; zgodnie z arabskim przysłowiem: "sam przeciw bratu; z bratem przeciw kuzynowi; z bratem i kuzynem przeciwko światu" 3/