Jan Olszewski w ogóle nie był politykiem. Był człowiekiem wielkich zasług, osobiście uczciwym i odważnym. I nie umiał zapewnić swojemu rządowi większości, co więcej pogrzebał ten rząd akcją lustracyjną. Przy okazji grzebiąc na następne 5 lat szanse na lustrację w ogóle <wątek>👇
Kryterium skuteczności nie tyle służy do oceny polityka, co odróżnia go od nie-polityka. Daruję tu sobie żarciki, że polityka to wojna prowadzona innymi środkami, ale umówmy się - polityk, żeby w ogóle było go za co oceniać, musi być w stanie zdobyć i utrzymać władzę.
Zdobycie władzy nie jest jednak celem samym w sobie. Poza politics mamy jeszcze policy i governance. Nawet jeśli polityk jest zbyt tępy, żeby wdrażać jakąkolwiek policy świadomie, to nicnierobienie, czyli oddanie pola procesom zewnętrznym też jest pewną formą polityki publicznej.
Cele (i skutki) polityki publicznej podlegają ocenie etycznej, o czym za chwilę. Istotne jest, że jest to ocena oparta o inne kryteria niż środki niezbędne do jej realizacji. W przestrzeni politics w ogóle nie ma miejsca na wiele norm indywidualnej moralności jednostki.
Polityk, wiadomo - kłamie i zdradza, od tego jest. Nie rozliczamy go z tego, rozliczamy go z policy. Mówiąc mniej brutalnie: istnieje etyka celów (co ma osiągnąć i co realnie osiąga polityka publiczna) i etyka środków. Środki podlegają ocenie utylitarnej...
...(czy służą celowi) i pragmatycznej (czy zostały właściwie dobrane). Aby realizować jakąkolwiek policy, trzeba jednak najpierw zdobyć władzę. Od niedawna nie akceptujemy niektórych metod zdobywania władzy, ale nie ze względów stricte moralnych, tylko dlatego że są niepraktyczne
Oceniając cele polityki publicznej, odwołujemy się do mniejszego zła. Decyzje polityczne (=dokonujące autorytatywnej alokacji dóbr) ZAWSZE oznaczają że ktoś umrze. Wiecie ilu chorych można by uratować, gdyby zlikwidować armię, policję, itd i dać te środki na leczenie? No właśnie
Kluczowe pytanie etyczne w obszarze policy brzmi DLACZEGO polityk ma skazać na śmierć akurat tych, a nie tamtych. Jak i gdzie przekierować dostępne zasoby. Jak uregulować dostęp do nich. I tu nie ma jednej uniwersalnej odpowiedzi, to się zmienia w zależności od miejsca i czasu.
Istnieje jednak coś na kształt uniwersalnej formuły, która może nam pomóc w dokonaniu oceny skutków danej policy w konkretnych realiach. Tak, będzie o państwie. Ale inaczej. Osobiście uważam pojęcie państwa za mało przydatne. Państwo wydaje nam się czymś oczywistym, ale...
...państwo takie w jakim żyjemy (albo wydaje nam się że żyjemy) to twór XVIII w. Przez tysiące lat ludzie żyli w społecznościach, owszem ze zorganizowanym systemem władzy, które jednak były od nowożytnego państwa bardzo odmienne, co widać najlepiej gdy spojrzymy na Średniowiecze.
Lepiej mówić o wspólnocie politycznej. Ludzie zawsze (przynajmniej odkąd odkryli osiadły tryb życia) żyli we wspólnotach, które charakteryzowało: 1) rozwarstwienie społeczne 2) istnienie władzy. A od pewnego momentu również 3) obowiązujące wszystkich zasady, które nazywamy prawem
Tylko istnienie władzy może zapobiec wydaniu słabszych nieograniczonej tyranii silniejszych (jak zauważył Hobbes). Nie miał jednak racji, twierdząc że nieuchronnie musi to prowadzić do władzy tyrańskiej. Władza może rządzić w interesie rządzonych, co nb opłaca się jej samej.
Możemy więc oceniać, czy te interesy zaspokaja. Tyle że imię ich legion. Czy istnieje hierarchia takich interesów?
Ja uważam pierwszym i naczelnym z interesów rządzonych jest przetrwanie wspólnoty. Bez wspólnoty politycznej, jednostka istnieć nie może. Interes ten ma dwa wymiary:
1) zewnętrzny: wspólnota musi być zdolna do konkurowania i do korzystnej kooperacji z innymi wspólnotami, bo inaczej zostanie wchłonięta i podporządkowana 2) wewnętrzny: wspólnota musi zachowywać wystarczający stopień integracji wewnętrznej, bo inaczej się rozpadnie.
Nadrzędne cele polityka to: unikać wojen i wygrywać wojny oraz wchodzić w jak najkorzystniejsze relacje z innymi organizmami politycznymi. ORAZ zmniejszać i kontrolować napięcia społeczne w swoim państwie, tak by nie zniszczyły poczucia wspólnoty między wszystkimi obywatelami.
Z postulatu 2 wynika kilka dodatkowych: napięcia społeczne, dezintegrujące wspólnotę mają z grubsza charakter ekonomiczny lub kulturowy. Władza przeciwdziała im, stosując RÓWNOLEGLE środki o charakterze przemocowym (dyskryminacja) oraz redystrybucyjnym (przyznanie praw).
Kochanym lewakom zwracam uwagę, że zawsze będzie jakaś dyskryminacja, bo zawsze ktoś będzie miał mniej. Kochanym prawakom zwracam uwagę, że bez pewnej ilości redystrybucji (czy to materialnej, czy niematerialnej, np "praw") w którymś momencie biedni zaczynają stawiać gilotynę.
Co więcej zawsze będzie systemowa nierównowaga pomiędzy tymi którzy mają więcej, a tymi którzy mają mniej, bo ci pierwsi są po prostu silniejsi, również politycznie. Chodzi o to, żeby ta nierównowaga nie przekroczyła punktu krytycznego. Tak się złożyło, że sprzyja temu demokracja
Demokracja jest fajnym systemem, nie dlatego ze jest moralnie "lepsza" niż inne, tylko dlatego że pozwala rozwiązywać wiele konfliktów społecznych z uniknięciem przemocy, albo z bardzo ograniczonym zastosowaniem przemocy. Co czyni wspólnotę stabilniejszą i bezpieczniejszą.
Pod jednym warunkiem: demokracja oparta jest na przewidywalności i na procedurach. Bez nich się wali, bo - w przeciwieństwie do wcześniejszych modeli - nie ma żadnego uzasadnienia metafizycznego. Musi więc sama uzasadnić swoje istnienie, legitymizować się w oczach obywateli.
Czym je uzasadnia? Tym, że we wspólnocie demokratycznej jednostce żyje się lepiej. Nie tylko zaspokojony zostaje nadrzędny interes przetrwania wspólnoty, ale też jednostka może realizować indywidualne aspiracje. Każdemu wolno dążyć do szczęścia, a państwo pozostawia mu miejsce.
To jest centralny dla klasycznego liberalizmu konflikt pomiędzy wolnością jednostki (jej indywidualnymi wartościami), a państwem. Rozwiązany proceduralnie: poprzez budowę 1) sprawnych 2) chroniących jednostkę instytucji. Zaufanie do nich jest podstawą legitymizacji władzy
...ale zarazem wypełnieniem postulatu integracji wspólnoty. Gdy obywatele tracą zaufanie do instytucji państwa, państwo traci dla nich sens. Wszystko cacy ale gdy wspólnota zostaje zagrożona z zewnątrz, natychmiast reaguje ograniczeniem praw jednostki (np "wojna z terrorem")
Podsumować to wszystko można by bardzo banalnie: polityk musi dbać o wspólnotę, ale ponieważ najlepiej legitymizuje go demokracja, to musi tez zapewnić jednostce tyle swobody ile to możliwe i z tego balansu go rozliczamy. Tyle że to niemożliwe, zwłaszcza w Polsce.
Gdyż w Polsce: 1) obie strony sporu polit mają skrajnie różny pogląd na to co wzmacnia, a co osłabia naszą wspólnotę w relacjach międzynarodowych; 2) obie strony sporu kulturowego wierzą że droga do jego rozwiązania wiedzie przez całkowitą kapitulację tych drugich;
i wreszcie
3) żadna strona nie przywiązuje wagi do instytucji, wierząc że władzę można legitymizować inaczej niż poprzez nie.
Dopóki tych 3 kwestii nie rozwiążemy, nasza wspólnota będzie miała charakter bytu tymczasowego.
A @MazurKrzysztof niech się nie wygłupia, bo go rozliczę z tego.
• • •
Missing some Tweet in this thread? You can try to
force a refresh
Jak wiadomo, dzieje III RP opisać można w dwóch zdaniach, składających się na tzw. paradoks polskości: 1. Nasi politycy to debile 2. Pod ich przywództwem Polska rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej.
Jednym słowem, dzisiejszym wąteczku zajmiemy się elitami; zapraszam 👇
Od elit ludzie oczekują nie wiadomo czego i ciągle na nie narzekają. Tymczasem, funkcjonalnie rzecz biorąc, elita to zwyczajnie grupa, mająca zasoby rzadkie, trudno dostępne dla większości: władzę, pieniądze, intelekt, wykształcenie. Postmarksiści nazywają to po prostu kapitałem.
I - jak to postmarksiści - uważają, że nikt nie ma swojego kapitału; żeby mieć jakiś kapitał, trzeba go najpierw komuś zabrać. To jest podstawowy błąd tego nurtu, to oparte zasadniczo na wierze założenie że społeczeństwo musi być grą o sumie zerowej. Ja się z tym nie zgadzam...
Alexis de Tocqueville wyjaśnił nam, że wolność może być mocno niekompatybilna z równością, sędziowie SN natomiast najwyraźniej postanowili nam udowodnić, że praworządność MUSI być całkowicie niekompatybilna ze sprawiedliwością.
"Justycjarna masakra piłą mechaniczną", zapraszam 👇
To będzie długi wątek (nawet jak na mnie), bo żeby zacząć od początku, musimy cofnąć się właściwie do pradziejów człowieka. Czy pragnienie sprawiedliwości jest czymś, co czyni nas ludźmi? Antropologia i najnowsze badania nad psychologią zwierząt sugerują że niekoniecznie.
A nawet jeśli to gdzieś przecież musiał być ten początek. Coś co sprawiło, że człowiek (lub jego przodek) zaczął odczuwać negatywną emocję związaną z "niewłaściwym" potraktowaniem. Aby stało się to możliwe, musiała jednak najpierw zaistnieć jakaś koncepcja "zachowania właściwego"
Z okazji inby o didaskalia, ale toczonej na najwyższym diapazonie spraw ostatecznych, kilka oczywistości: 1. Czy wystawa w MIIWŚ była bardzo dobra?
Oczywiście.
Pomysł narracji uniwersalnej, pokazanie WW2 szeroko, z perspektywy światowej a nie wyłącznie polskiej fajnie zagrał. 1/
To była w końcu wojna światowa, do cholery. Uniwersalność nie oznacza, ze Polski i polskich wątków tam nie ma, są. Tyle że nie są główną osią narracyjną. 2. Czy można było UMIEJĘTNIE umieścić kilka dodatkowych polskich akcentów, żeby przemycić zwiedzającym z Zachodu wiedzę 2/
..o paru sprawach ważnych z punktu widzenia polskiej polityki historycznej? Można było i warto było. 3. Czy Machcewicz się uparł że nie zrobi tego na złość PiSowi? Ano uparł się. 4. Czy PiS z właściwym mu wdziękiem wywalił Machcewicza żeby mu pokazać że potrafi działać tylko 3/
Wzmożenie prezydenckie już dostarcza nam wiele radości, a to dopiero początek. Sam fakt że zaistniało jest oznaką czegoś nowego; wybory prezydenckie są niezłym benchmarkiem zmian w systemie politycznym. Ale zacznijmy po kolei.
"Prestiż, bigos i żyrandol" zapraszam na wąteczek 👇
Kiedy w lutym 2015 @lis_tomasz obwieszczał, że "Wybory prezydenckie w roku 2015 wygrał Bronisław Komorowski", nie wiedział jeszcze jakie zaskoczenia go czekają; i nie tylko jego. Jednak poza zaskoczeniem wynikiem Dudy i Kukiza, same wybory przebiegały dość rutynowo. Wiadomo było
@lis_tomasz ..kto i po co startuje, wiadomo też było co będzie oznaczać wynik poszczególnych kandydatów. Postkomunistyczna lewica wydała ostatnie tchnienie i zatonęła w Ogórkowej, Kukiz przystąpił do budowy partii (choć głupio), PiS złapał wiatr w żagle. Czyli - było jak zawsze.
Najbardziej zastanawiające wydaje mi się przede wszystkim to, że CPK wcale nie jest żadną gigantomanią ani próbą wykonania maoistowskiego "wielkiego skoku". Jest zaledwie próbą dorównania do poziomu zachodniej średniej. I w tym chyba tkwi przyczyna tak żywiołowego oburzenia 1/n
..zwolennikow projektu. Zagadką pozostaje, w czym tkwi przyczyna lęku i wręcz odrazy obozu rządzącego. Nie takie pieniądze (proporcjonalnie) marnowano już, by zadowolić elektoraty. Każdy racjonalny polityk machnąłby ręką i powiedział po prostu "a robić, najwyżej nie wyjdzie" 2/n
Popromowałby się na entuzjazmie i zostawił do skończenia następcom, tak aby zdywersyfikować ryzyko, ale zachować zdolność odcięcia w razie czego kuponów od sukcesu; ot nie przymierzając jak zrobił Tusk swego czasu z gazoportem. Jego obecne zachowanie jest nieracjonalne nie 3/n
Ponieważ jak się okazuje, jedyne co pamiętacie z W Pustyni i w Puszczy to ten nieszczęsny Kali, warto, abyście dowiedzieli się również, że jego etyka odzwierciedla naturalny etap ewolucji społecznej, na którym normy zachowania obowiązują wyłącznie wobec własnej grupy, obcy zaś 1/
...są dosłownie "wyjęci spod prawa" (moralnego), do tego stopnia że u wielu ludów słowo "człowiek" oznacza tylko członka własnego plemienia (np na Papui N-G ludzi z innych plemion określano mianem "długa świnia" i traktowano co do zasady tak samo jak świnie, czyli zjadano) 2/
W bardziej złożonych systemach plemiennych pojawia się moralność relatywna, nakazująca zachowywać się lojalnie wobec innych wg kryterium bliskości pokrewieństwa; zgodnie z arabskim przysłowiem: "sam przeciw bratu; z bratem przeciw kuzynowi; z bratem i kuzynem przeciwko światu" 3/