"Właściwie wynik meczu z Brazylią nie powinien tak długo stać pod znakiem zapytania. Argentyńczycy mieli miażdżącą przewagę, stwarzali kolejne okazje, strzelali raz za razem, ale dopiero na trzy minuty przed ostatnim gwizdkiem (1)
sędziego twardy prawy łącznik Racingu Humberto Maschio podwyższył wynik na 2:0. Na fali ulgi, która ogarnęła wówczas prowadzących, skrzydłowy Independiente Osvaldo Cruzowi dołożył trzeciego gola i Argentyna, mając jeden mecz w zapasie, zdobyła mistrzostwo Ameryki Południowej (2)
w 1957 r., po raz 11. w historii. A kiedy piłkarze fetowali jeszcze sukces na murawie Estadio Nacional w Limie, jeden z działaczy wręczył mikrofon obrońcy River Plate Federico Vairo. Choć Vairo był liderem drużyny, na jego łagodnej twarzy zwykle malowała się troska. Tym (3)
razem jednak zawładnęły nim inne emocje. Próbował się opanować, chwycił mocniej mikrofon, ale gdy zaczął mówić, głos mu drżał. „To wszystko – zaczął niepewnie – to wszystko dzięki tym caras sucias, dzięki tym pięciu sinvergüenzas” (dosł.: „dzięki tym brudnym twarzom, dzięki (4)
tym pięciu bezwstydnikom”). Głos odmówił mu posłuszeństwa, oddał więc mikrofon człowiekowi, który wcześniej wypchnął go do przodu. Zdołał powiedzieć tylko jedno zdanie, ale w zdaniu tym nie dość, że nadał drużynie nazwę, pod którą przeszła do historii, to jeszcze podsumował (5)
ducha argentyńskiego futbolu tamtych czasów. Wszyscy wiedzieli, kogo miał na myśli. Piątka graczy ofensywnych – Omar Orestes Corbatta, Humberto Maschio, Antonio Angelillo, Omar Sívori i Osvaldo Cruz – była postrachem rywali przez cały turniej, prezentując piłkę techniczną, (6)
płynną i sprawiającą wrażenie radosnej. Faktycznie trudno o lepsze określenie tych pięciu zawodników, którzy poprowadzili Argentynę do zwycięstwa w Campeonato Sudamericano. Los ángeles con caras sucias – aniołowie o brudnych twarzach – to ukłon wobec filmu z 1938 r., z (7)
Jimmym Cagneyem i Humphreyem Bogartem, a zarazem nawiązanie do bezczelności i beztroski ich stylu gry oraz co najmniej swobodnego podejścia do treningów. „Sívori doprowadzał [trenera Guillermo] Stábilego do szału – opowiadał lewy pomocnik Ángel »Pocho« Schandlein. – Jeśli (8)
autobus na trening odjeżdżał o ósmej, wyruszał zawsze bez Sívoriego, który docierał taksówką koło dziesiątej. Sívori lubił pospać…”. Z czasem Carasucias – przydomek skrócił pełną nazwę, pomijając kwestię ich anielskości – stali się symbolem tyleż wielkiej, co utraconej (9)
przeszłości argentyńskiej piłki; złotego wieku, w którym prym wiodły talent, zuchwalstwo i zabawa i w którym nikomu nie śniła się jeszcze epoka odpowiedzialności i sceptycyzmu. Przeszłość bywa idealizowana, coś o tym wiemy, ale poczucie straty, kiedy ów złoty wiek przeminął, (10)
było z pewnością prawdziwe: nostalgia za iluzoryczną przeszłością, kiedy świat nadal się stwarzał, a idealizm nie podporządkowywał się jeszcze cynizmowi, stworzyła psychodramę argentyńskiego futbolu, a może i całej Argentyny”. (11)
Jonathan Wilson "Aniołowie o brudnych twarzach", Kraków 2018 (12)
Dziś mamy Dzień Fibonacciego, obchodzony co roku 23 listopada, ponieważ data zapisana w systemie amerykańskim (11.23) daje początek ciągu nazwanego jego imieniem. Z tej okazji propozycja lektury, która oprócz Fibonacciego i jego ciągu omawia także (1)
znaczenie złotej liczby w przyrodzie i sztuce: „Pod koniec XIII wieku Marco Polo (1254–1324) ruszył jedwabnym szlakiem do Chin, Giotto di Bondone (1266–1337) zrewolucjonizował malarstwo, odchodząc od konwencji bizantyjskiej, a matematyk Leonardo Pisano, znany jako Fibonacci, (2)
na zawsze zmienił metody prowadzenia rachunków, co pozwoliło znacznie usprawnić wymianę walut i prowadzenie transakcji handlowych. Jednocześnie sformułował kilka problemów matematycznych, których do dziś nie udało się nam rozwiązać. Założone w 1963 Towarzystwo Fibonacciego (3)
Tego dnia w 1927 r. w koszarach w Mińsku Maz. padła Kasztanka, ulubiona klacz Józefa Piłsudskiego. Marszałek po raz pierwszy dosiadł jej w sierpniu 1914 r., a ostatni raz 11 XI 1927 r. podczas defilady na Pl. Saskim w W-wie. Z (1)
martwej Kasztanki została zdjęta skóra i wypchana, a resztę jej szczątków pochowano pod budynkiem dowództwa 7. Pułku Ułanów, gdzie jest głaz z napisem: “Tu leży Kasztanka, ulubiona klacz bojowa Marszałka Piłsudskiego”.Wypchana Kasztanka najpierw trafiła do Centrum Wyszkolenia (2)
Weterynaryjnego, później do Muzeum Wojska Polskiego, aż w końcu w 1935 do Belwederu. Wojnę przetrwała w Muzeum Wojska Pol., ale w 1945 została zniszczona, oficjalnie ze względu na zły stan. Anegdota mówi, że decyzję podjął Rola-Żymierski, który podczas inspekcji Muzeum miał (3)
„Pierwszy niemiecki klub poświęcony grze w rugby powstał w Heidelbergu w 1872 r. (innym sportem, który uprawiali członkowie, było wioślarstwo). Historia piłki nożnej rozpoczęła się w Niemczech dwa lata później, w 1874 r. W marcu (1)
Anglicy mieszkający w Dreźnie założyli klub – Dresden English Football Club, który przez niemal równe dwie dekady był niepokonany (nie tylko dlatego, że przeciwników było niewielu). Sześć miesięcy później na scenę weszli Niemcy, dzięki rzuconej zwyczajnie na ziemię skórzanej (2)
piłce. Ląduje ona między grupą uczniów liceum ogólnokształcącego w Brunszwiku, którzy nie mają absolutnie żadnego pojęcia, co z nią zrobić. Człowiek, który rzucił piłkę, nazywa się August Hermann. On i jego przyjaciel Konrad Koch są nauczycielami we wspomnianej szkole. Obaj (3)
William Foulke raczej nieprzypadkowo nosił przydomek „Fatty” (Tłuścioszek) - do dziś jest uważany za najgrubszego profesjonalnego zawodnika w historii. To także ciekawa postać i jeden z pierwszych futbolowych celebrytów. Foulke był (1)
bramkarzem, a przy wzroście 2 m i wadze nawet 140 kg wyróżniał się zwinnością i refleksem – jego specjalnością była obrona rzutów karnych. Po raz pierwszy zagrał w bramce Sheffield United w 1894 r. i od razu stał się ulubieńcem kibiców, szczególnie że zespół zdobył dwa razy (2)
Puchar Anglii. W kolejnych swoich klubach też cieszył się popularnością, a grając w Manchester United, jeden raz wystąpił w reprezentacji Anglii – w wygranym meczu z Walią bramki nie puścił. Oprócz gry w piłkę i krykieta (tu także odnosił sukcesy) był barwną postacią i jest (3)
Czy mecz z Meksykiem będzie spotkaniem, które zapamiętamy na długo? A jeśli tak, czy to będzie miłe wspomnienie, czy raczej wstydliwe? O tym przekonamy się za około trzy godziny, a tymczasem propozycja lektury o wyjątkowych meczach w (1)
historii polskiego futbolu: „Mecz piłkarski wcale nie zaczyna się na boisku. Nawet nie w prowadzącym na nie tunelu, gdzie czasami dochodzi do pierwszej próby sił zawodników. Rozpoczyna się wcześniej, nie zawsze ze świadomym udziałem piłkarzy. Ta książka jest o tym, jak (2)
sytuacja polityczna i gospodarcza Polski na kolejnych etapach jej historii oraz obyczaje wpływały na przygotowania, a czasami nawet wyniki meczów. O politykach, przychodzących na stadiony z wyrachowania, trenerach, nie zawsze mających wpływ na skład oraz grę, o piłkarzach, (3)
„Było mi wstyd. Zblamowaliśmy się na mistrzostwach świata we Włoszech. Była to pierwsza wielka porażka w mojej karierze. W poprzednich latach niemal wszystko zamieniało się dla mnie w złoto. Co roku wielkie trofeum, Puchary (1)
Europy i wygrane mistrzostwa Europy. W 1987, 1988, 1989 i 1990 r. wszelkie możliwe trofea. A potem te mistrzostwa świata. To była hańba. Sam też grałem fatalnie. (…) Zaczęło się fatalnie, więc i Leo Beenhakker nie miał łatwo. Gazety „De Telegraaf” i „Algemeen Dagblad” wciąż (2)
siały niezgodę między „gwiazdorami” a „wyrobnikami” w drużynie. Ale nie winię specjalnie Beenhakkera. Nie miał szans tego uratować. Na treningach byliśmy niewiarygodnie słabi. Wszystko się rozłaziło. W 1988 roku podczas przygotowań do mistrzostw Europy druga jedenastka dosyć (3)