„Tragedia z Maracany wciąż niezdrowo fascynuje Brazylijczyków, jak żadne inne wydarzenie. Zasłużyła nawet na własne słowo: Argentyńczycy, z radości zacierając ręce, nazywają ją maracanazo. W Brazylii ten jeden mecz dorobił się (1)
oddzielnego, wciąż rozwijającego się gatunku literackiego. W 50. rocznicę przegranej ukazały się dwie książki, a trzecia, wydana pierwotnie w 1986 r., zawierająca pełną transkrypcję komentarza radiowego, doczekała się reedycji (opublikowano też trzy książki o samym stadionie (2)
Maracană, w których wydarzeniom z 1950 poświęcono mnóstwo miejsca). W 1994 i 1998 r. wypuszczono na rynek dwie kolejne książki o finale. Dla porównania jedyna znana mi książka poświęcona reprezentacji Brazylii z 1970 r. była napisana po angielsku, wydana w Wielkiej Brytanii i (3)
jest niedostępna w Brazylii. Roberto DaMatta, wpływowy brazylijski antropolog, bardzo poważnie pisze na temat meczu z 1950 roku: „Jest chyba największą tragedią we współczesnej historii Brazylii. Ponieważ dotyczył on nas wszystkich i sprowadził wspólne poczucie utracenia (4)
historycznej szansy. Ponieważ wydarzył się na początku dekady, w trakcie której Brazylia próbowała utwierdzić się jako naród z piękną przyszłością. W rezultacie bezustannie poszukiwano wyjaśnienia przyczyn i winnych tej haniebnej przegranej”. (…) Nawet przy stanie 1:1 (5)
Brazylia wciąż była na drodze do mistrzostwa świata. Do 16:33. Ghiggia ponownie minął zwodem Bigode i wbiegł w pole karne, zamiast dośrodkować, tak jak wypracował pierwszego gola, tym razem strzelił bezpośrednio w kierunku bliższego słupka, z bardzo ostrego kąta. Całkowicie (6)
zmylił Barbosę, który rzucił się w lewo, ale było już za późno. GOOOOOL do Urugway – powiedział automatycznie i pewnie Luiz Mendes komentujący mecz dla Rádio Globo. Powtórzył, pytając z niedowierzaniem, Gol do Uruguay? I natychmiast sam sobie odpowiedział: Gol do Uruguay! (7)
Powtórzył te trzy słowa jeszcze sześć razy, za każdym razem z inną intonacją, w różnych odcieniach zdziwienia, rezygnacji i szoku. Świątynia futbolu milczała jak grób. Po wielu latach Ghiggia powiedział: – Tylko trzech ludzi uciszyło Maracanę jednym gestem: Frank Sinatra, (8)
papież Jan Paweł II i ja.(…) Paulo Perdigão w książce „Anatomia de Uma Derrota” („Anatomia porażki”) dokonał fantastycznej biopsji pamiętnego meczu: „Wciąż jest to najsłynniejszy gol w historii brazylijskiej piłki (...), ponieważ żaden inny nie wzniósł się ponad status (9)
sportowego faktu (...), żeby przekształcić się w historyczną chwilę w życiu całego narodu”.
Drugie miejsce na mistrzostwach świata było najlepszym wynikiem reprezentacji, jednak zamiast sprawić radość, dla wszystkich było porażką. Brazylijczyków nie interesowało nic poza (10)
zwycięstwem. Przegrana była nie do pomyślenia". (11)
Alex Bellos "Futebol. Brazylijski styl życia", Otwock 2014
• • •
Missing some Tweet in this thread? You can try to
force a refresh
„Zaginiony mundial”, reż. Lorenzo Garzella/Filippo Macelloni (2011). Uwaga: jeden wielki spoiler! Kilkanaście lat temu w małej patagońskiej miejscowości znaleziono zwłoki człowieka, który leżąc w popowodziowym błocie, trzymał wciąż w (1)
dłoni kamerę filmową. Tak rozpoczyna się historia zapomnianego lub nawet zupełnie nieznanego mundialu z 1942 r., który został rozegrany na argentyńskiej pampie. Gdybym był mniej wprawnym widzem i gdybym nie interesował się państwami efemerycznymi (#LeksykonPaństwEfemerycznych)(2)
to przez pierwsze kilkanaście minut mógłbym się nabrać na ten mockument (udawany dokument) – mamy tu autorytet „specjalistów” o angielskich, argentyńskich, niemieckich i włoskich nazwiskach, wypowiedzi wielkich piłkarzy takich jak Lineker czy Baggio, a nawet „uczestników” i (3)
„Gdy naciągnąłem na siebie koszulkę reprezentacyjną z Białym Orłem na piersiach i ujrzałem swe odbicie w lustrze, coś ścisnęło mnie za gardło, a łzy wzruszenia i dumy zakręciły mi się w kącikach oczu. Nie byłem w stanie wymówić (1)
ani słowa. Stałem przed lustrem i patrzyłem jak urzeczony w czerwoną koszulkę z pięknym Orłem. To samo zresztą przeżywał stojący obok mnie Mietek Balcer, który– chcąc coś powiedzieć– zaczął się jąkać, na końcu odwrócił się i cichaczem otarł łezkę". Jakże dziwić się Zygmuntowi (2)
Chruścińskiemu. Reprezentatywka, bo w tak uroczy sposób nazywano przed wojną najważniejszą piłkarską drużynę w kraju, to przecież sprawa narodowa i zarazem oczko w głowie wszystkich bez mała miłośników sportu. Trudno, aby było inaczej, skoro po 123 latach niewoli oddychasz (3)
26 listopada 1855 r. w Konstantynopolu umiera Adam Mickiewicz. Najpewniej na cholerę, ale są sugestie, że został otruty. Po więcej szczegółów dotyczących samej śmierci, ale też jej wpływu na Polaków, odsyłam do ciekawej książki Stanisława Rośka: "Zwłoki (1)
Mickiewicza". A, tagu #KsiążkaAdresowaWarszawy w tym wypadku nie ma w nagłówku, bo Mickiewicz nigdy w Warszawie nie był (w Krakowie zresztą też nie). I oczywiście cytat: "Mickiewicz umierał publicznie. Jak wyliczono, w ostatnich godzinach jego życia znajdowało się w pokoju (2)
trzynaście osób: Armand Levy, Henryk Służalski, ksiądz Michał Ławrynowicz, lekarze Jan Gembicki, Rudolf Narkiewicz, Emil Szostakowski i Stanisław Drozdowski, pułkownik Hipolit Kuczyński, agent Hotelu Lambert Franciszek Duchiński, kapitanowie Józef Perkowski i Józef Rudnicki, (3)
„W Belo Horizonte koniec świata nastąpił dwukrotnie. Zanim, wiele lat później, Brazylia utonęła w morzu łez po tym, jak Niemcy rozjechali jej reprezentację walcem podczas mistrzostw świata w 2014 roku, płakała cała Anglia. W (1)
1950 r. dumni Synowie Albionu musieli przełknąć gorycz porażki ze Stanami Zjednoczonymi. Do dziś wynik z meczu pierwszej rundy mistrzostw świata uchodzi za największą plamę na honorze Brytyjczyków i jest jedną z największych sensacji wszystkich mundiali. Legenda głosi, że (2)
niektóre z gazet miały zgodnie z depeszą ze spotkania podać wynik 10:1 dla ekipy z Europy. Ktoś musiał się przecież pomylić i zgubić gdzieś drugą cyfrę przy Anglikach! A tak naprawdę to Stany Zjednoczone wygrały 1:0. (…) Debiutująca w turnieju rangi mistrzowskiej Anglia nie (3)
„Diego”, reż. Asif Kapadia (2019). Tego dnia dwa lata temu zmarł jeden z najwybitniejszych piłkarzy wszech czasów - Diego Armando Maradona. To chyba dobra okazja, żeby parę słów napisać o głośnym filmie dokumentalnym poświęconym jego (1)
życiu, który niedawno miałem okazje zobaczyć. Po doskonałym „Sennie” tego samego reżysera można się było spodziewać naprawdę porządnej filmowej biografii argentyńskiego piłkarza. I chyba dostałem to, co chciałem – sprawnie zrealizowany, ciekawy, intrygujący nawet obraz. Ale (2)
czy mówiący prawdę o Maradonie? Być może na tyle, na ile da się prawdę zawrzeć w filmie. Autor skupia się na włoskim etapie kariery piłkarza i to tam szuka źródeł jego ogromnego sukcesu, ale też spektakularnego upadku. W przedakacji mamy oczywiście zarys jego młodości, epizod (3)