„Kochankowie Roku Tygrysa”, reż. Jacek Bromski (2005). Kilkanaście lat temu polska kinematografia miała pewne niewielkie „wzmożenie chińskie” – w ciągu roku powstały dwa filmy w koprodukcji z Państwem Środka – oprócz (1)
filmu Bromskiego zrealizowano też komedię M. Kwiecińskiego „Statyści”. Ale że tego filmu nie widziałem, więc zajmijmy się opowieścią o miłości na Dalekim Wschodzie. Początek wydaje się całkiem obiecujący– oto stary Chińczyk udaje się do polskiego konsulatu, gdyż chce wyjechać (2)
do Polski. Nie ma jednak żadnych dokumentów, choć jak sam twierdzi jego ojciec był Polakiem– przekazuje w ambasadzie wspomnienia swojej matki, które są oczywiście drzwiami do przeszłości. 100 lat wcześniej dwóch polskich uciekinierów ucieka przez tajgę, a z nimi podąża (3)
rosyjski pościg. Gdy są już na rzece jednego dosięga kula i ginie, a nasz główny bohater, zesłaniec Wolski, zostaje ranny. Udaje mu się jednak przedrzeć na stronę chińską, a tam trafia pod opiekę pewnego myśliwego i jego żony oraz córki. Ojciec, chcąc uchronić dziewczynę (4)
przed niepotrzebnymi pokusami ze strony obcego, każe jej obciąć włosy i nosić się po chłopięcemu. Długa rekonwalescencja rannego Polaka jest rzeczywiście długa, ale reżyser i scenarzysta w jednym, całkiem przecież sprawny rzemieślnik, nie do końca miał chyba pomysł, aby tę (5)
historię ciekawie poprowadzić. Widać tu wg mnie pewne inspiracje „Dersu Uzałą” Kurosawy, bo myśliwy jest oczywiście mądrym i dobrym człowiekiem, który doskonale rozumie przyrodę i uczy Polaka poruszania się po tajdze i jej „praw”. No i udziela mu pomocy – leczy, daje wikt i (6)
opierunek. Tytuł filmu sugeruje, że to romans będzie głównym motywem, ale na miłosne sceny trzeba naprawdę długo czekać. My oczywiście wiemy od początku, że między Wolskim, a tą dziewczyna do czegoś dojdzie, ale droga do tego nie jest zbyt pociągająca. Mamy tu lepsze momenty (7)
jak te na polowaniu z niedźwiedziem czy tygrysem, ale generalnie brakuje scen ciekawych i angażujących. Oglądając historyczny romans polsko-chiński oczekiwałbym jednak nieco więcej egzotyki i choć odrobinę przygody, ale tu dostajemy jedynie przeciętne raczej obyczajowe (8)
obrazki z lekka sugestią przez większość seansu, że dziewczyna podkochuje się w dochodzącym do zdrowia polskim zbiegu. Zabrakło mi tu lepszego wykorzystania „zmiany płci” u dziewczyny, różnic kulturowych oraz bariery językowej – nie ma tu w zasadzie żadnej emocjonującej lub (9)
choćby dowcipniejszej sekwencji z tym związanej. Film mam też nieco rozczarowujące zakończenie jakby urwane w pół zdania. Żebrowski wypadł poprawnie, aktor grający myśliwego również, ale reszta chińskich aktorów to raczej półamatorski poziom. Choć wyjściowa sytuacja w miarę (10)
ciekawa, to trudno nazwać ten obraz udanym - jest zbyt nijaki i nudny, aby uznać go za coś więcej niż przypadkową realizację i eksperyment koprodukcyjny. W zasadzie żaden element będący zachętą dla widza przed seansem nie zagrał tak jak trzeba, stąd ocena: 4/10 (11)
• • •
Missing some Tweet in this thread? You can try to
force a refresh
„Po trzech dniach jazdy trafia się do najbardziej imponującego i majestatycznego z miast, które dzięki swej świetności, znaczeniu i pięknu zostało nazwane Kinsaj, co oznacza «Niebiańskie Miasto»” - odnotowuje Marco Polo. — „Jest to (1)
najwspanialsze miasto na świecie i można znaleźć tu tyle rozkoszy, że podróżnikowi zdaje się, iż trafił do raju”. Marco miał do czynienia z apogeum chińskiej cywilizacji. Znalazł się w mieście tak postępowym, tak pięknym, tak pełnym zmysłowych przyjemności, że ledwie potrafił (2)
przekonać sceptycznych Europejczyków, iż nie pisze o jakiejś niematerialnej wizji, lecz o miejscu tak prawdziwym jak Wenecja. Podobnie jak miasto rodzinne podróżnika, Kinsaj zbudowano dookoła sieci kanałów, na których tłoczyły się wszelkiego rodzaju łodzie. Hangzhou - bo taką (3)
W 1959 r. chińskie władze zakończyły budowę elektrowni wodnej na rzece Xin'an, tworząc także sztuczne jezioro Qiandao (Tysiąc Wysp) u podnóża góry Wu Shi. Sprawa dość normalna, gdyby nie to, że przy okazji zatopiono dwa niezwykle cenne (1)
historycznie i kulturowo miasta: He Cheng i Shi Cheng, zbudowane za czasów dynastii Han i Tang. Bez żadnych skrupułów komunistyczny rząd pozwolił, by pozostałości, często pochodzące sprzed ponad dwóch tysięcy lat, zniknęły pod wodą. Podczas budowy zatopiono też inne miasta (2)
oraz wsie i w sumie wysiedlono prawie 300 tys. osób, ale to Shi Cheng było najbardziej zabytkowe. Choć niektórzy badacze uważają, że zalanie miasta paradoksalnie… pomogło zachować dawną zabudowę, a budynki stojące teraz kilkadziesiąt metrów pod powierzchnią wody są w pewien (3)
"Życie nocne zamiera w Chinach około godziny dziesiątej, jedenastej i toczy się dalej w zakątkach, gdzie czynne są nocne knajpy, albo w dzielnicach barów, restauracji i klubów nocnych. W Pekinie są trzy takie miejsca. Jedno to Guijie, (1)
czyli Ulica Duchów, gdzie znajdują się dziesiątki restauracji czynnych do nocy. Tak naprawdę większość z nich wyludnia się przed północą, ale dla pekińczyków to i tak bardzo późno. Stamtąd możemy się przenieść na niedalekie Shishahai, inaczej Houhai, gdzie nad brzegami (2)
połączonych stawów leżących na północny zachód od Zakazanego Miasta ulokowało się prawdziwe zagłębie knajpiane. Tam posłuchamy koncertów na żywo w pubach, do których próbują nas wciągnąć hałaśliwi naganiacze. Jeśli nadal nie chce nam się spać, to ratuje nas już tylko Sanlitun,(3)
„Społeczeństwa i narody chętnie uważają się za wieczne. Pielęgnują też opowieści o swoich korzeniach. Szczególną cechą chińskiej cywilizacji jest brak zauważalnego początku. Chiny pojawiają się w (1)
historii nie jako konwencjonalne państwo narodowe, ale raczej jako permanentne zjawisko naturalne. W opowieści o Żółtym Cesarzu, czczonym przez wielu Chińczyków legendarnym władcy i założycielu, Chiny wydają się już istnieć. Gdy (2)
cesarz pojawia się w micie, chińska cywilizacja pogrążona jest w chaosie. Rywalizujący między sobą książęta dręczą siebie nawzajem i nękają ludność, a wyczerpany władca nie potrafi utrzymać porządku. Nowy bohater zaciąga armię, (3)
Sylwia Czubkowska „Chińczycy trzymają nas mocno. Pierwsze śledztwo o tym, jak Chiny kolonizują Europę, w tym Polskę”. Tak naprawdę przeczytałem tę książkę jako swego rodzaju uzupełnienie do „Chiny 5.0”, o której wspominałem (zob. zał.) i (1)
w zasadzie dostałem to, com chciał. Pani Sylwia nawet kilka razy powołuje się na jej autora więc synergia jest dobra, o ile jednak Kai Strittmatter skupiał się jednak na sprawach wewnętrznych Chin, to p. Redaktor postanowiła prześwietlić miękką politykę zagraniczną Państwa (2)
Środka. Bo tu dostajemy przyzwoite śledztwo w jaki sposób Chińczycy próbują, z różnych skutkiem na szczęście, szukać w naszym rejonie świata wpływów, okazji do ekspansji oraz oddziaływania na lokalną politykę i gospodarkę. Czubkowska zabiera nas w podróż po Europie, ale (3)
"Wywiady te mają wartość nie tylko dziennikarską, lecz także literacką – nie są to wierne zapisy spotkań z rozmówcami, lecz ich rekonstrukcje. Ponieważ przeprowadzanie wywiadów wymagało szczególnej wrażliwości i cierpliwości, Liao czasami (1)
rezygnował z używanych zazwyczaj w takich sytuacjach narzędzi, jakimi są dyktafon i notatnik. Niezależnie od tego, czy rozmawiał z kimś w więzieniu, czy na ulicy, zawsze spędzał z daną osobą dużo czasu, żeby przed rozpoczęciem wywiadu zdobyć jej zaufanie. Każda historia (2)
wymagała średnio trzech, czterech osobnych spotkań. Przykładowo, z przedsiębiorcą pogrzebowym Liao rozmawiał podczas siedmiu sesji, a później złożył zgromadzony materiał w jedną całość. W 2001 roku wydawnictwo Yangtse wydało skróconą, ocenzurowaną wersję tej książki i (3)