#PrzewodzikKsiążkowy
Dzisiaj 89 urodziny obchodzi Lucjan Brychczy– piłkarz i trener, który od 1954 r. jest związany z Legią Warszawa. Kici to po prostu legenda klubu i z tej okazji, jak to u mnie, mały cytat: „Bo ja jestem warszawiakiem ze Śląska. Można tak powiedzieć, bo ze (1)
Śląska pochodzę i moi rodzice byli Ślązakami, a w Warszawie mieszkam już prawie 60 lat. Urodziłem się 13 czerwca 1934 roku w Nowym Bytomiu. To była wtedy dzielnica Rudy Śląskiej. Mój ojciec, Stanisław, walczył o Polskę i polski Śląsk. W latach 1919–1921 był w Polskiej (2)
Organizacji Wojskowej Górnego Śląska i brał udział w I Powstaniu Śląskim. Ojciec walczył w rejonie Goduli i Orzegowa (dzielnice Rudy Śląskiej – przyp. aut.). Niestety, powstanie nie zakończyło się sukcesem, a ojciec musiał się ukrywać, bo groziły mu niemieckie represje. Rok (3)
po upadku I Powstania wybuchło kolejne. Ojciec był w randze szefa kompanii, która z powodzeniem walczyła o Nowy Bytom. Także to powstanie nie spełniło oczekiwań i po plebiscycie, w nocy z 2 na 3 maja 1921 r., wybuchło kolejne. W III Powstaniu Stanisław Brychczy był w składzie (4)
Grupy Wschód. Najpierw w 3., a następnie w 4. batalionie 5. pułku piechoty. To był tak zwany pułk bytomski, dowodzony przez Czesława Paulę, którego adiutantem został mój ojciec. (...) Miałem pięć lat, gdy wybuchła wojna. Oczywiście ojciec jako oficer rezerwy poszedł na front. (5)
Takie momenty, gdy żegna się najbliższych, którzy idą w nieznane, są zawsze smutne. Tyle właśnie pamiętam: smutek. Samego momentu, jak ojciec wyrusza na wojnę – nie. O jego wojennych losach docierały do nas różne sprzeczne informacje. (...) Bez ojca było trudno i biednie, ale (6)
przez to szybciej dorastaliśmy. Wiedzieliśmy, że nie możemy narzekać i że matka sama tego ciężaru nie uniesie, dlatego pomagał jej mój najstarszy brat, Mieczysław. Całe rodzeństwo pomagało, i Helena, i Tadeusz, i ja. Wojenne doświadczenie pozwoliło mi stać się twardym i (7)
samodzielnym. Donosy życzliwych, przypominających komu trzeba o powstańczej przeszłości ojca i jego oficerskich szlifach sprawiły, że wyrzucono nas z naszego pięknego mieszkania i trafiliśmy do jednopokojowego lokalu w zbudowanym z czerwonej cegły gmaszysku, po śląsku (8)
nazywanym familokiem. Były to takie górnicze bloki, poczerniałe od kopalnianego pyłu i przez to wyglądające smutno. Na każdym była namalowana białą farbą bramka. A podwórko było naszym pierwszym boiskiem. W ciężkich chwilach matka mówiła: „Musimy przetrwać, Bóg da, że ojciec (9)
wróci”. Wierzyliśmy. Trzeba było znieść głód i gorsze rzeczy. (…) Mamę zawsze interesowała piłka nożna, więc chodząc ze mną w wózeczku, zaglądała na boisko, gdzie odbywały się mecze. Pewnego razu piłka wyleciała z boiska i trafiła w wózek. Znak, że mam zostać piłkarzem! Gdy (10)
koledzy dowiedzieli się o końcu mojej kariery bokserskiej, namówili mnie na trenowanie piłki nożnej. Na boisku, podobnie jak w ringu, od razu poszło mi dobrze. Zrobiłem jak najlepsze wrażenie, bo nie myślałem o tym, że to mój pierwszy trening. Po prostu wyszedłem na boisko i (11)
zacząłem kiwać kolegów. Po zajęciach trener podszedł do mnie i powiedział: „Chłopcze, widzę, że będzie z ciebie niezły grajek. Warunków to ty nie mnie masz, ale umiejętności…”(…) Od tamtej pory piłka zawładnęła mną całkowicie. To była jedyna rzecz, która się liczyła. Mając (12)
11 lat, zacząłem grać jako trampkarz w Pogoni Nowy Bytom. W pierwszym meczu grałem na środku ataku. Ponieważ piłka mi nie przeszkadzała, biegałem z nią między rywalami, strzelając przy okazji bramki. Po paru meczach nie byłem już trampkarzem, bo przenieśli mnie o klasę wyżej.(13)
Zresztą tak już miało być w czasie całej mojej kariery młodzieżowej. Miałem taki dar, że jak już złapałem piłeczkę, to ją sobie woziłem. Robiłem slalomy między obrońcami, a gdy już przedryblowałem wszystkich, kończyłem akcję celnym strzałem”. (14)
Wiktor Bołba & Lucjan Brychczy & Grzegorz Kalinowski "Kici. Lucjan Brychczy – legenda Legii Warszawa", Warszawa 2014 (15)
• • •
Missing some Tweet in this thread? You can try to
force a refresh
„Weźcie dowolną większą gazetę lub włączcie program informacyjny, w której chcecie sieci. Orientacja polityczna jest tu nieistotna. Możecie wybrać Fox czy MSNBC, „Washington Post” czy „Washington Timesa”. Przekonacie się, że prawie każdy materiał odhacza (1)
określone punkty.
Nazwijmy je dziesięcioma przykazaniami nienawiści. Przez pokolenia robiliśmy co innego, bo jedność i konformizm przynosiły większe zyski, ale teraz wiadomości sprzedają jeden zasadniczy produkt: podziały. Sprzedajemy też treści najzwyczajniej w świecie (2)
głupie, to, co ów mój przyjaciel, producent telewizyjny, nazywa efektem „dziwne, co nie?”. Jednak najprostszy w produkcji wyrób medialny nosi nazwę „Ta Niedobra Sprawa, która się właśnie przydarzyła, to wina Kogoś Innego”. Popyt na niego jest praktycznie nieograniczony. Wiem (3)
„Aida”, reż. Jasmila Žbanić (2020). Są takie filmy, co do których mamy przekonanie o ich wyjątkowej wartości już przed obejrzeniem – tu ważna jest tematyka, twórcy czy nawet „dobre przyjęcie przez krytykę”. Tak jest chyba z „Aidą”- od początku miałem (1)
przekonanie, że to co najmniej film dobry. I moje oczekiwania się spełniły, a przewidywalność mojej opinii tylko potwierdza intuicję. Od „Ziemi niczyjej” Tanovicia z 2001 r. nie widziałem chyba filmu o wojnie w byłej Jugosławii, który zostawiłby we mnie głębszy ślad – „Aida” (2)
jednak wbiła się w moją grubą skórę dość głęboko. Na Bałkanach wciąż jest mnóstwo niezaleczonych ran, a szczególnie chyba bolesnym cierniem są zbrodnie takie jak w Srebrenicy, gdzie wojsko serbskie zabiło w masowych egzekucjach 8 tys. bośniackich mężczyzn i chłopców. (3)
Jacek Bartosiak „Najlepsze miejsce na świecie. Gdzie Wschód zderza się z Zachodem”. Na początek uwaga- nie mam zamiaru wchodzić w obecne spory wokół autora książki, nie jestem związany z żadną stroną ani instytucjonalnie ani towarzysko i nic mnie to tak (1)
naprawdę nie obchodzi. Książki wysłuchałem z ciekawości, bo uważam, że Bartosiakowi pewnych zasług odmówić nie można– to ona „rozbujał” polską dyskusję o geopolityce i zainteresował sprawami światowymi wielu, szczególnie młodych ludzi. Od pewnego czasu mam jednak wrażenie, że (2)
mamy do czynienia nie ze skromnym ekspertem, który starał się kiedyś wypowiadać na tematy na których jakoś się zna, ale z człowiekiem, który teraz sam już siebie uważa za kogoś, kto powinien nadawać ton nie tylko debacie, ale też po prostu polityce polskiej. Dla mnie taki (3)
A może rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady…: "Widząc to wszystko, trochę trudno uwierzyć, że chodzenie po tych górach zaczęło się wcale nie tak dawno. Przed wojną zabite dechami bieszczadzkie wsie i pasterskie szałasy nie budziły niczyich (1)
zachwytów. Stolicą Bieszczadów były Sianki (od Sanu, nie od siana!), a z Sianek do Wetliny kawał drogi. Do Sianek dochodziła kolej, w Siankach wczasował się marszałek Piłsudski, w Siankach były pensjonaty i restauracje, ba! – nawet elektryczne lampy uliczne! Do Wetliny można (2)
było dojechać furmanką i mieszkało tu kilkaset osób, przeważnie Rusinów. Kto słyszał o jakiejś Wetlinie! Na rok przed wojną Bieszczady przyciągały latem trzy i pół tysiąca wczasowiczów, jednak prawie wszyscy kończyli podróż w Siankach albo w Komańczy.Tylko nieliczni docierali (3)
„Po trzech dniach jazdy trafia się do najbardziej imponującego i majestatycznego z miast, które dzięki swej świetności, znaczeniu i pięknu zostało nazwane Kinsaj, co oznacza «Niebiańskie Miasto»” - odnotowuje Marco Polo. — „Jest to (1)
najwspanialsze miasto na świecie i można znaleźć tu tyle rozkoszy, że podróżnikowi zdaje się, iż trafił do raju”. Marco miał do czynienia z apogeum chińskiej cywilizacji. Znalazł się w mieście tak postępowym, tak pięknym, tak pełnym zmysłowych przyjemności, że ledwie potrafił (2)
przekonać sceptycznych Europejczyków, iż nie pisze o jakiejś niematerialnej wizji, lecz o miejscu tak prawdziwym jak Wenecja. Podobnie jak miasto rodzinne podróżnika, Kinsaj zbudowano dookoła sieci kanałów, na których tłoczyły się wszelkiego rodzaju łodzie. Hangzhou - bo taką (3)
W 1959 r. chińskie władze zakończyły budowę elektrowni wodnej na rzece Xin'an, tworząc także sztuczne jezioro Qiandao (Tysiąc Wysp) u podnóża góry Wu Shi. Sprawa dość normalna, gdyby nie to, że przy okazji zatopiono dwa niezwykle cenne (1)
historycznie i kulturowo miasta: He Cheng i Shi Cheng, zbudowane za czasów dynastii Han i Tang. Bez żadnych skrupułów komunistyczny rząd pozwolił, by pozostałości, często pochodzące sprzed ponad dwóch tysięcy lat, zniknęły pod wodą. Podczas budowy zatopiono też inne miasta (2)
oraz wsie i w sumie wysiedlono prawie 300 tys. osób, ale to Shi Cheng było najbardziej zabytkowe. Choć niektórzy badacze uważają, że zalanie miasta paradoksalnie… pomogło zachować dawną zabudowę, a budynki stojące teraz kilkadziesiąt metrów pod powierzchnią wody są w pewien (3)