"Węgrów, 14 grudnia 1939 (zapis): W Sokołowie na dworcu,10 rano, stoi pociąg, z przodu kilka wagonów osobowych, z tyłu dużo wagonów bydlęcych. We wszystkich ciasno upchani Polacy, wypędzeni z byłych polskich terenów, które teraz stały się częścią Niemiec. Jakaś kobieta pyta mnie,
gdzie może dostać ciepłą wodę dla swojego dziecka, któremu chce się pić. Wartownicy nie wpuszczają jej na dworzec. Pokazuję jej wyjście. Ludzie siedzą już trzeci dzień stłoczeni w pociągu. - Po południu, koło trzeciej, wracam tam, deportowani są właśnie wyładowywani. Stoją już
godzinę przed dworcem i nie wiedzą, dokąd mają iść. Obraz nędzy i rozpaczy. Wśród wielu innych moją szczególną uwagę zwrócił starszy mężczyzna. Zagaduję go. Mówi mi to samo, co wszyscy inni: „Co mamy robić. Dokąd mamy iść? - Ma miłą, starczą twarz, jest 76-letnim chłopem.
Wypędzono go z jego gospodarstwa razem ze wszystkimi innymi. - Mężczyźni i kobiety otaczają mnie, wszyscy pytają o to samo, jeden z mężczyzn pokazuje swoje małe dzieciątko, które leży przemarznięte w rozpadającym się wózku. Nie ma już siły, żeby krzyczeć. Śnieg wiruje i pkrywa
ludzi białym puchem. Stoją bezbronni, opuszczeni. Jeden z mężczyzn podchodzi do policjanta, który konwojował pociąg: "Mój panie, co mamy robić?" Ma na sobie stare futro, za nim stoi jego żona. Mężczyzna płacze. "Wróciłem z lasu z moimi końmi i moim wozem, od razu powiedzieli mi,
wynoś się stąd natychmiast, wszyscy mają się wynosić,twoja żona i dzieci, za dziesięć minut ma cię tu nie być. Moi starzy rodzice mają już po 80 lat, mam 6 dzieci. Od trzech dni nie dostaliśmy nic do jedzenia. Moje dzieci umierają z głodu. Nie mogłem ze sobą nic zabrać, nie mam
pieniędzy". Wyciera sobie twarz spracowanymi dłońmi, stoi przede mną bezradny. A ja nie mogę im pomóc. To nieszczęście chwyta mnie za serce. Tak wyglądają te przesiedlenia, o których mówi się tak podniosłym tonem. W hali dworcowej tłoczy się wielu ludzi, szukają schronienia przed
zimnem. Wysoki, chudy mężczyzna z elegancką futrzaną czapą na głowie z powaga patrzy mi w oczy. Czy we mnie też widzi potwora, czy też wyczuwa, że mam dobre serce? Chętnie bym z nim porozmawiał, ale boję się go zagadnąć. Jest jednvm z tych inteligentów, których chce się wytępić,
być może jest duchownym. Kobiety otaczają mnie, pytając, czy wolno im pojechać do swoich krewnych w okolice Sandomierza pod Lublinem. Gdybym to ja wiedział. Tak, mogą iść dokąd chcą,ale nie mogą kupić sobie biletów. Ukradziono im pieniądze, zrabowano,po prostu zabrano. Nic więcej
nie mają. Nie mają też już nic do jedzenia. Przyjechała policja i wyrzuciła je z mieszkań, w 10 minut musiały opuścić dom, wszystko zostawić, szybko chwyciły tylko najpotrzebniejsze rzeczy, ale dzieci, dzieci. Kiedy o Was myślę, moje kochane dzieci, które jesteście w domu,to robi
mi się gorąco na duszy i chciałbym wziąć każde dziecko na ręce i pocieszyć, chciałbym pocieszyć wszystkie te nieszczęsne istoty i prosić je o wybaczenie za to, jak Niemcy obchodzą się z nimi, tak haniebnie niemiłosiernie, tak brutalnie, nieludzko. Dlaczego wyrzuca się tych ludzi
z mieszkań, skoro nie wiadomo, gdzie ich zakwaterować? Cały dzień stoją na zimnie, siedzą na tobołkach, na swoim nędznym dobytku, nie dostają nic do jedzenia. To jest celowe działanie, ci ludzie mają być chorzy, biedni, bezradni, mają umrzeć. W ten haniebny sposób chce się zabić
tych, których oszczędziła wojna.[...] Węgrów, 15 grudnia 1939 (zapis): Dworzec w Sokołowie. Staruszek, który tak przypominał mi ojca, siedzi w kącie na dworcu. Jego twarz zrobiła się od wczoraj zupełnie blada, policzki zapadnięte. Trzyma tabakierkę w trzęsących się rękach. Jego
żona zdejmuje z niej pokrywkę, wyjmuje ze środka szczyptę tabaki i kładzie ją swojemu dobremu, staremu mężowi na dłoń. On dziękuje jej wzruszającym gestem. Nie tak wyobrażali sobie swoje ostatnie dni, ale mają jeszcze siebie nawzajem, i to będzie dla nich ostatnią, miłą pociechą.
Nie próbują stąd odejść, jest im wszystko jedno, gdzie umrą. Nad wszystkimi góruje wielki chłop o dobrotliwej twarzy w czarnym futrze i futrzanej czapce. Sześć lat służył w pruskim wojsku, przez 4 lata walczył w [pierwszej] wojnie światowej. Nie może pojąć, jak to się stało, że
się go tu wywozi. Chce wracać na piechotę do Poznania. Na tobołku siedzi stara matka, ma trzech synów na froncie zachodnim. Przed wojną mieszkali w Niemczech i walczą za kraj, który wypędza ich matkę z domu i gospodarstwa. Trzy kobiety urodziły w pociągu. Jedna kobieta podcięła
sobie żyły na szyi i odwieziono ją do lazaretu. W jednym z wagonów leży zmarły. Wśród wypędzonych znajduje się bardzo stary człowiek, ma podobno 103 lata. Przyniosłem bochenek chleba i ser, i kiełbasę, i rozdzielam to wśród dzieci. W kasie dworcowej polski kolejarz zdaje utarg ze
sprzedaży biletów. Brakuje mu 3,20 marki. Skwapliwie wykłada je z własnej kieszeni, to więcej niż jego dzienny zarobek. Młody Polak, który płynnie mówi po niemiecku, prosi o pozwolenie na przejazd stąd do swojej matki,do Kielc. Zabrano mu pieniądze. Przepędzono go ze starostwa.
Urzędnik kolejowy nie może wydać biletu bez zaświadczenia od starosty. Ale urzędnik ma dobre serce, wyda bilet, kiedy wróci. Pytam go, "czym się pan zajmuje w cywilu?" "Jestem nauczycielem", mówi Polak. "Mój brat miał w Polsce dużą odlewnię żeliwa. Z majątku o wartości 1,25 mln
pozwolono mu zachować 50 złotych. Siedzi z żoną i dziećmi po drugiej stronie, w cukrowni i nie wie, co ma robić".
Na peron znów wjeżdża kolejny pociag z polskimi wysiedleńcami. Ile ludzkich losów, ile nieszczęść przywozi ze sobą każdy taki pociąg?[...]"
Wilm Hosenfeld, „Staram się ratować każdego: życie niemieckiego oficera w listach i dziennikach"
• • •
Missing some Tweet in this thread? You can try to
force a refresh
wyznaczono mi z łaski poślednią rolę kronikarza
zapisuję – nie wiadomo dla kogo – dzieje oblężenia
mam być dokładny lecz nie wiem kiedy zaczął się najazd
przed dwustu laty w grudniu wrześniu może wczoraj o świcie
wszyscy chorują tutaj na zanik poczucia czasu
pozostało nam tylko miejsce przywiązanie do miejsca
jeszcze dzierżymy ruiny świątyń widma ogrodów i domów
jeśli stracimy ruiny nie pozostanie nic
piszę tak jak potrafię w rytmie nieskończonych tygodni
poniedziałek: magazyny puste jednostką obiegową stał się szczur
wtorek: burmistrz zamordowany przez niewiadomych sprawców
środa: rozmowy o zawieszeniu broni nieprzyjaciel internował posłów
nie znamy ich miejsca pobytu to znaczy miejsca kaźni
12 grudnia 1940 roku z inicjatywy Aleksandra Kamińskiego rozpoczęła działalność Organizacja Małego Sabotażu „Wawer”
Celem organizacji było uprzykrzanie życia okupantowi i kolaborantom: zmiana haseł niemieckich oraz ich ośmieszanie, wybijanie szyb w witrynach fotografów, gdzie
widniały zdjęcia Niemców, zrywanie flag hitlerowskich i umieszczanie polskich, "gazowanie" kin wyświetlających propagandowe filmy niemieckie oraz kawiarni, w których przebywali Niemcy itp. Najaktywniejszymi działaczami organizacji „Wawer” byli: Maciej Aleksy Dawidowski „Alek”,
Jan Bytnar „Rudy”, Tadeusz Zawadzki „Zośka”.
„Organizowałem go nie jako harcerz, nie jako przedstawiciel Szarych Szeregów, ani jako przedstawiciel ZWZ. Organizowałem go niejako na swój własny rachunek i wyraźnie tak sprawę stawiałem ludziom, których zapraszałem do współpracy;
"[...]Ali w tem na sejmiki nowina o królu przyszła, że umarł, zaczem myśli jego wszystkie wniwecz poszły. Owo my tak, a pan bóg inak. Tak jedni rozumieją, żeby król z frasunku i myślenia zbytniego miał śmierć mieć, abowiem o tem wszystko myślił, jakoby był mógł podług myśli swej
odprawić ten przyszły sejm, gdyż na przeszłych dwu nic mu nie szło po jego woli tak, żeby w melancholią miał wpaść i taby go umorzyć miała. Ale raczej (gdy ustawicznie myślistwem się bawi! ) z przeziębienia mu to przyszło, bo chor był na nogi,a Symon doktor, w niebytności doktora
jego Bucele, do tego mu powiadają pomógł, o co się sami doktorowie swarzyli między sobą, pisząc przeciwko sobie. Gdy się już barzo źle miał król, napominali go duchowni, aby świątości pańskie według obrzędu kościoła chrześcijańskiego przyjął; ale pierwej ich tem zbył, żeby mu
"Najlepsi nasi ludzie, najlepsi Polacy zginęli w Powstaniu Warszawskim. Po wojnie ich zabrakło, a ich miejsce zajęły szumowiny, karierowicze."
27 XI 1924 urodziła się Anna Branicka-Wolska, córka ostatniego właściciela pałacu w Wilanowie, żołnierz AK ps. "Późna", Sybiraczka 👇
Anna Helena urodziła się w pałacu w Wilanowie. Jej rodzicami byli hrabia Adam Branicki (ostatni męski przedstawiciel rodu) oraz hrabina Maria Beata z Potockich. Anna miała dwie siostry-starszą Marię oraz młodszą Beatę (Atkę). Dzieciństwo spędziła jednak nie w Wilanowie, a na
Grodzieńszczyźnie w majątku Roś. Pomimo różnic w charakterze,małe hrabianki były ze sobą bardzo zżyte. Wychowywano je konsekwentnie,w poczuciu misji rodowej i narodowej:"[...]kiedyś w muzeum ojciec chował coś przy nas do szafy, w której przechowywano zabawki dzieci królewskich.
29 (lub 28) listopada 1921 roku w Warszawie urodził się Zdzisław Stroiński,żołnierz AK,Powstaniec Warszawski,poeta i publicysta pisma konspiracyjnego "Sztuka i Naród"
"Śniły się szarże w chmurach chorągiewek,
żółte rabaty- chłopcy malowani,
tęcze piosenek,wojsko w snów topolach-
lśniące poezje na ostrzach uniesień.
Wiatr w zagajnikach o piechocie śpiewał
ułani, ułani.
Przez pola.
Polska dźwięcząca srebrną burzą szabel,
z skrzydłami mitów u czołgów i dział,
została w orłach skrwawionych u granic
pożarem mogił jak posąg wysoka.
I tylko chłopi u wrót zapłakani
chcieli zatrzymać uchodzące wojska -
Prometeusze u granicznych skał
przykuci
do Polski.
A my wydarte z gniazd zbłąkane ptaki
odwrotu ból mierząc deszczem słabych kroków,
w strzępach mundurów niosąc przeczuć smutek,
"Niewyczerpany zapas energii, jaki siłą swej woli umiała wydobyć z wątłego na pozór ciała, czy wreszcie spokój i opanowanie w sytuacjach najcięższych".
27 XI 1903 roku urodziła się Zofia Krókowska, pionierka taternictwa (zginęła 19 VIII 1928 w Tatrach), harcmistrzyni 👇
Zofia pochodziła z rodziny krakowskiej. Była córką polonisty, profesora gimnazjum Leona Krókowskiego i jego żony Zofii z Jaworskich. Jej starszym bratem był Jerzy Krókowski, filolog klasyczny i historyk literatury, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, a z zamiłowania również
taternik (bardzo często rodzeństwo wspinało się razem).
W 1915 rozpoczęła naukę w Gimnazjum Żeńskim Marii i Józefa Lewickich, a następnie w Państwowym Gimnazjum Żeńskim w Krakowie. W maju 1923 uzyskała maturę z wynikiem celującym. Rozpoczęła studia na Wydziale Filologicznym