"Tak rozpocząłem wędrówki po Litwie, Żmudzi i Białorusi, co zadecydowało o mojej fascynacji Kresami Wschodnimi dawnej Rzeczypospolitej i o tym, że przy całym moim rozwarstwieniu narodowościowym poczułem się par excellence Polakiem, i to z (1)
silnym poczuciem przynależności do polskiego ziemiaństwa kresowego.
Kresy… Nieraz zadaję sobie pytanie, skąd płynie ta tajemna moc przywiązania nas, ludzi kresowych, do ziemi rodzinnej.
Z okna wagonu Kresy wyglądają raczej monotonnie, trochę nawet biednie. Przygodny podróżny (2)
przelatujący pociągiem ten kraj rzuci czasem od niechcenia swój wzrok na bezbrzeżne równiny kresowe, na ciemną ścianę borów na horyzoncie i powróci do swojej książki, gazety albo się zdrzemnie. Nie ma tu niczego, co by podnieciło jego wyobraźnię, zaciekawienie lub utrwaliło w (3)
pamięci widziany krajobraz. Kresy nie są krajem turystów ani krajem z „okna wagonu”. Jest to bowiem kraj zamknięty w sobie– coś na kształt starej, pełnej treści księgi, oprawnej w wypłowiały nieco pergamin. Kto by chciał wydać sąd o tej zamkniętej księdze jedynie na podstawie (4)
jej oprawy, nie zgłębiwszy treści, popełniłby mimowolnie krzywdzącą lekkomyślność w ocenie dalekiej od prawdy. Należy się głęboko wżyć w ten kraj, trzeba mieć w sobie pewne atawizmy przekazane przez ubiegłe pokolenia, gdzieś z zamierzchłej pono przeszłości, aby wyczuć duszę i (5)
bicie serca tego dziwnego kraju, pachnącego borem, żywicą, dymkiem smolnego łuczywa, trzeba być trochę może poetą, artystą i… myśliwym.
Podstawą krajobrazu kresowego jest las. Na tle lasu rozwinęła się historia tego kraju, jego wierzenia, jego pieśni i tradycje. Nie ma bodaj (6)
takiego zakątka, jak długa i szeroka Litwa i Białoruś, gdzie na widnokręgu nie czerniałaby ciemna smuga boru.
Las dla człowieka kresowego był tym, czym morze dla żeglarza, czym pustynia dla Beduina – czymś, co głęboko przeniknęło jego organizm, jego duszę i mentalność i (7)
stopiło się w jedną całość.
Odcięty od reszty świata rozlewami wód, przerżnięty setkami rzek, rzeczek i strumieni, błot i topielisk, porośnięty odwiecznym borem, kraj ten jakby zastygł w swym pierwobycie, strzegąc zazdrośnie swych zwyczajów, wierzeń i mowy.
Charakterystyczną (8)
cechą Kresów jest również ich rozśpiewanie. Nie ma bodaj chwili, aby gdzieś z daleka lub z bliska nie dochodziła rzewna nuta pieśni ludowej". (9)
Mieczysław Jałowiecki "Na skraju Imperium i inne wspomnienia", Warszawa 2014
• • •
Missing some Tweet in this thread? You can try to
force a refresh
Górale Czadeccy? Ale, że z Czadu? No nie, ta ciekawa grupa etnograficzna nie pochodzi Afryki (poniżej flaga Czadu ;-), ale z naszych płd. Kresów – mimo to, jest ona dla wielu mało znana. No to pora ją poznać - zapraszam na długi wątek... (1) 🧵
To w dodatku grupa stale wędrująca i tworząca dziś na świecie swoistą diasporę od Rumunii i Ukrainy, poprzez Bośnię, Słowację, Polskę aż do Brazylii i Kanady. Ale od początku: Czadca to niewielkie miasteczko na Słowacji, niedaleko miejsca gdzie zbiegają się trzy granice (2)
państwowe: słowacka, czeska i polska - ziemie w dolinie niewielkiej rzeki Kisucy zaczęły być zasiedlane prawdopodobnie dopiero w XV w., przedtem było to niemal zupełne bezludzie. Większość badaczy uznaje, że osadnictwo szło głównie z północy, napływali tu zatem i niemazurzący (3)
Horodno to dziś niewielka wieś na Białorusi, leżąca 40 km od Pińska. Kiedyś była to nawet gmina miejska z ponad tysiącem mieszkańców, ale utraciła prawa w 1927 r. i stała się częścią gminy Stolin. Miejscowość od wieków słynęła z garncarstwa, (1)
ale trudno się dziwić, ponieważ w pobliżu były duże pokłady białej gliny (kaolinu)- podobno miejscowych garnków używali książęta ruscy. Mieszkańcy, wydobywając kaolin, wydrążyli szereg korytarzy podziemnych ciągnących się na kilka kilometrów, których wysokość miała nawet 1 m. (2)
Garncarstwo horodniańskie, które wytworzyło kilka charakterystycznych wzorów, znane było na całym Polesiu i Wołyniu, choć sprzedawano je głównie na targu w Pińsku (zdjęcia). Garncarze wyrabiali naczynia na dość prymitywnym kole zwanym tu „stanok”, a wprawny garncarz mógł (3)
Co łączy Karola Dickensa i Władysława Reymonta? Oprócz bycia pisarzami także fakt, że obaj uczestniczyli w katastrofach kolejowych (o tej Reymonta w załączonym wątku). Dickens przeżył wypadek pociągu dokładnie 157 lat temu – 9 czerwca 1865 r. Pociąg, (1)
którym jechał, spadł z remontowanego, żelaznego mostu w Staplehurst (płd-wsch. Anglia). Gwoli ścisłości spadło siedem pierwszych wagonów, a jedynym który pozostał na moście, był ten pierwszej klasy, w którym jechał autor „Klubu Pickwicka”. To oczywiście uratowało mu życie. (2)
Dickens o mało nie stracił wtedy rękopisu powieści „Nasz wspólny przyjaciel” - zostawił go w wagonie, ale później wrócił po niego. Wydarzenie to miało duży wpływ na ostatnie 5 lat pisarza, a doświadczenia wykorzystał w napisanym rok później opowiadaniu „The Signal-Man” o (3)
"Ocalenie Lechonia.
Lechoń, wielki poeta i obok Krasińskiego i Wyspiańskiego zapewne najinteligentniejszy pisarz, jakiego wydała literatura polska od swego zarania, miał w szkole duże trudności z naukami ścisłymi: był w tej dziedzinie, jak wspomina (1)
Stanisław Szteyner w jednodniówce wychowanków szkoły Konopczyńskiego pt. Młody las (Warszawa 1959), „kompletnym ignorantem”. Przyszła matura. Lechoń siedział nad zadaniem w okropnym stanie nerwów i „nie wiedział nawet, od czego zacząć”. W pewnej chwili do Szteynera podszedł (2)
inspektor Jan Juraszyński i szepnął: „Daj Serafinowiczowi [takie było prawdziwe nazwisko Lechonia] ściągaczkę!”. Zlecenie zostało wykonane i Lechoń dostał maturę.
Zdarzają się nauczyciele, którzy przymykają oczy na korzystanie ze ściągaczki, ale pedagog, który sam nakazuje (3)
"PIOTR FRONCZEWSKI: Nic z tego nie będzie.
MARCIN MASTALERZ: Ale…
-Ja, proszę pana, w ogóle nie jestem materiałem na książkę. Nie ma we mnie takiego przekonania, żebym miał coś istotnego do powiedzenia światu. Czy komukolwiek zresztą. (1)
Wywiad rzeka? Strumyk raczej. Jakaś strużka marna. Dobrze będzie, jak pan szesnaście stron uzbiera. Kajecik chudy. Tylko właściwie po co? Co komu po tym?
- Ale jeszcze nawet nie zaczęliśmy. Spróbujmy. Skoro już pan przyjechał…
- Sam nie wiem. Ładnie tu u pana. Brzozy szumią. (2)
Sad jak u Czechowa. Zawsze marzyłem o domu na wsi, ale się jakoś nie złożyło. Całe życie praca w mieście, a teraz już chyba za późno… Co to za ptaki?
- Para jastrzębi. Mają gniazdo w tamtym lasku.
- O czym właściwie mielibyśmy rozmawiać?
- A o czym pan by chciał?
- Ba. Rzecz (3)
Marek Krajewski „Głowa Minotaura”. Powrót do kryminałów Marka Krajewskiego po kilkunastu latach to dla mnie, oprócz pretekstu z okazji #KresowyTydzień, także otwarcie letniego sezonu czytelniczego– kryminał nadaję się do tego przecież znakomicie. Prozę (1)
wrocławskiego filologa klasycznego zapamiętałem jako skrupulatną w szczegółach i całkiem przyjemną w ogóle. Krajewski w tej nowej, lwowskiej serii, także wsiada na swoje ulubione koniki – znów z dużą drobiazgowością odtwarza topografię miejsc, rodzaje piw w knajpach, a (2)
nawet, w jakiej lwowskiej cukierni kupuje się ciasto na niedzielę. I tak jak przy serii wrocławskiej jest to moim zdaniem momentami zbyt szczegółowe i czasem... zupełnie niepotrzebne. No i mamy nowego protagonistę, czyli komisarza Popielskiego, który, podobnie jak Eberhard (3)