„Na Zachodzie bez zmian”, reż. Edward Berger (2022). Błoto. To chyba najważniejszy element „scenografii” filmu, który zapada w pamięć i zostaje – widzę je choćby zaschnięte na twarzy głównego bohatera. Dzięki obrazowi Bergera moje wyobrażenia o (1)
wielomiesięcznym życiu, walce i umieraniu w wilgotnych, cuchnących dołach znalazły ujście i potwierdzenie. Choć przyznać muszę, że kiedy zobaczyłem po raz pierwszy czarno-białe fotosy z planu to widziałem ten film właśnie jako obraz monochromatyczny. Ale dobrze się stało, że (2)
jest kolorowy – okropności wojny nie są dzięki temu przestylizowane i zdecydowanie mocniej walą nas „obuchem autentyzmu”. Powieść Remarque’a czytałem tak dawno, że nie będę silił się na ocenę adaptacji – zatem tylko o filmie, który jest „akademicki” w dobrym tego znaczeniu (3)
słowa. Tu wszystko jest na swoim miejscu– narracja prowadzona jest po bożemu, ale dobrze i dość dynamicznie kiedy trzeba, zdjęcia świetne, ale bez ekstrawagancji, no i nie mamy anachronizmów, a przynajmniej są one drobne i nie przeszkadzają w odbiorze Po raz kolejny przy (4)
filmie niemieckim muszę przyznać wzorową wręcz ocenę za realizację – widać dbałość o szczegóły i zgodność obrazu z naszym wyobrażeniem o wydarzeniach sprzed 100 lat. Dostajemy też kilka znakomitych, celnych i przejmujących scen, jak choćby otwierająca sekwencja z praniem (5)
mundurów po poległych i wymianą naszywek z nazwiskami. W przedakcji zabrakło mi jednak bliższego poznania tych młodych chłopców, którzy z takim entuzjazmem, euforia wręcz wyruszali na front. Poznajemy ich, owszem lepiej, już w warunkach wojennych, ale to jednak zupełnie inne (6)
okoliczności i nawet umiejętnie wkomponowane ekspozycje tylko szkicują nam portrety psychologiczne bohaterów. Tu trzeba pochwalić też odtwórców głównych ról – aktorstwo jest na bardzo dobrym poziomie, a kilka scen zagranych jest po mistrzowsku (atak na schron). Film ma (7)
oczywiście wydźwięk wybitnie pacyfistyczny, ale na szczęście nie jest to eksponowane łopatologicznie– przemawiają do nas obrazy i sama historia, która, co tu dużo mówić, doskonale pokazuje bezsens walk na Zachodzie. To jeden z tych filmów, który wybija się mocno ponad (8)
przeciętność, ale czy przekracza granicę i jest w nim wybitność lub materiał na kino przez wielkie "k"? No mam jednak wątpliwości, a skoro tak, to trzeba zdecydowanie powtórnego seansu. Tymczasem ocena: 8/10 (9)
• • •
Missing some Tweet in this thread? You can try to
force a refresh
Tego dnia w 1771 r. konfederaci barscy podjęli w Warszawie próbę porwania króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Zamachowcy, w liczbie 40, pod dowództwem Stanisława Strawińskiego, zaczaili się na króla na rogu Miodowej i (1)
Kapitulnej – monarcha bowiem bawił w rezydencji ks. Czartoryskiego (obecny Pałac Paca). Ok. 9 wieczorem Stanisław August wsiadł do karety, a towarzyszyło mu kilku oficerów, lokajów i hajduków. Spiskowcy zaatakowali i po krótkiej walce, w której zginęło kilku ludzi, udało się (2)
pojmać króla. Jeden z zamachowców, Jan Kuźma, który początkowo nie poznał Stanisława Augusta i wypalił do niego z pistoletu, szybko zorientował się w tym, co zrobił i zawiózł króla na Marymont, do młyna Starościńskiego w pobliżu stawów na Rudawce. Po drodze jednak został (3)
„Jeśli umarłaś jako matka podczas porodu, staniesz się ubume. Będziesz wracać na ziemię, zajmować się swoimi dziećmi. Choć czasem pojawisz się na rozstaju dróg, stara i zniedołężniała – z dzieckiem w ramionach. Dziecko będzie ci ciążyć, ledwo (1)
je utrzymasz. Dlatego piskliwym głosem będziesz prosić przechodniów: „Proszę, proszę, potrzymajcie moje dziecko”. Kiedy wezmą od ciebie tobołek – znikniesz. A oni zostaną z kamieniem w ramionach. (…) Jeśli umarłeś jako małe dziecko, masz szansę zamienić się w zashiki (2)
warashi. Zamieszkasz gdzieś na północy Japonii w wielkim tradycyjnym domu z przesuwanymi ścianami z papieru, z paleniskiem, nad którym zawieszono żeliwny czajnik, z drewnianym podestem biegnącym wzdłuż ogrodu wysypanego białym żwirem. Będziesz mieć dużo miejsca do zabawy. Na (3)
#Mapografia
Istnieją tylko dwa znane egzemplarze niezwykle pomysłowej i cennej mapy Skandynawii autorstwa Olausa Magnusa, wydrukowanej w 1539 r. na dziewięciu panelach o wymiarach 125 × 170 cm. Jego Carta Marina jest piękna i przedstawia szereg groteskowych potworów morskich- (1)
niektóre udają wyspy, niektóre rozbijają statki, a niektóre porywają marynarzy. Aby stworzyć swoje monstrualne akwarium, Olaus czerpał informacje z relacji marynarzy, średniowiecznych bestiariuszy (takich jak Hortus Sanitatis z 1485 r.) i popularnego folkloru. Dla nas pomocna (2)
w identyfikacji tych stworów była jego Historia de gentibus septentrionalibus ("Opis ludów północnych") wydana w Rzymie w 1555 roku, która zawiera komentarze do tych stworzeń. Pomimo fantazyjności niektórych przedstawień, Olaus miał naukowe intencje w przedstawieniu galerii (3)
"Pisałem tę książkę długo, jeden — dwa kawałki rocznie. Nie taki to temat, żeby się z nim spieszyć, a w dodatku miałem wrażenie, że to nie jest zwykła książka, lecz pewna droga, którą muszę przebyć, nie godzi się więc robić tego w podskokach, (1)
bo można z rozpędu przegapić zakręt i zabłądzić. Czasem czułem, że pora się zatrzymać, poczekać na następny sygnał, który wezwie mnie dalej. Ta droga zajęła mi całe pięć lat. Zaczęła się przy murze starego moskiewskiego cmentarza i zaprowadziła mnie bardzo, bardzo daleko. (2)
Wiele się zmieniło przez ten czas „i sam, podległy ogólnemu prawu, zmieniłem się”*, rozdwoiłem na rezonera Grigorija Czchartiszwilego i zabawiacza szerokiej publiczności, wodzireja Borysa Akunina. W rezultacie książkę kończyliśmy już we dwójkę: pierwszy zajmował się (3)
"Dzień Zaduszny jako uroczystość kościelna pochodzi z X wieku, zapoczątkowana przez świętego Odylona, opata benedyktynów w Cluny. Piękny fresk Rozena w katedrze ormiańskiej we Lwowie przedstawia chwilę, gdy, zgodnie z legendą, rój dusz czyśćcowych otacza (1)
ciało zmarłego opata, witając u progu wieczności swego opiekuna. Dzień Zaduszny tchnie nadzieją, której wieki przedchrześcijańskie nie znały. Bo kult zmarłych istniał zawsze, wiara w życie pośmiertne jest rówieśnicą ludzkości. To więcej niż wiara, bo przeświadczenie, wrodzony (2)
instynkt, pewność. Od zarania wieków wiadome było ludziom, że dusza jest trwalsza niż ciało, że po śmierci następuje odpowiedzialność i sąd. Ileż przygnębienia tkwiło w tej pewności, skoro niewiadome było Zmartwychwstanie! Geniusz grecki dał temu wyraz w słowach Achillesa: (3)
Sądząc po popularności cytatu z pracy "Jak umieramy" temat śmierci ciekawi wiele osób, stąd też kilka innych propozycji czytelniczych związanych z tanatologią i nekrografią. Polecam przede wszystkim znakomitą pracę Philippe'a Ariesa "Człowiek i śmierć" (1)
o stosunku do śmierci i umierania na przestrzeni wieków. Podobną książką, choć w zdecydowanie bardziej popularnym ujęciu, jest "Siedem śmierci. Jak umierano w dawnych wiekach" Agnieszki Bukowczan-Rzeszut & Barbary Faron, opowiadającej o 49 osobach, które zapłaciły najwyższą (2)
cenę za życie w grzechu. Zupełnie inną jest książka "Ostatnie chwile. Bardzo ludzkie historie" Kathryn Mannix, w której autorka, lekarz opieki paliatywnej, w subtelny sposób opowiada historie swoich pacjentów i ich bliskich w tym ostateczny momencie. Z kolei o będącym (3)