Julian Sancton „Obłęd na krańcu świata. Wyprawa statku Belgica w mrok antarktycznej nocy”. Zgodnie z Waszą radą sprzed dokładnie dwóch miesięcy wybrałem do przeczytania w #LodowyTydzień tę oto książkę i nie będę owijał w bawełnę i bawił się w jakieś (1)
ceregiele – jestem tą książką zachwycony! To od wielu miesięcy moja najlepsza lektura w kategorii reportażu historycznego, bo tu właściwie nie sposób się do czegoś przyczepić. Dostajemy szczegółową i opartą na ogromnym materiale źródłowym pracę, która jednak nie przytłacza (2)
nas drobiazgowością i nie tworzy też mgły faktów, która utrudnia nam poruszanie się po opowieści. Sancton zaczyna od samego pomysłu wyprawy na Antarktydę, która zrodziła się w niespokojnej głowie młodego oficera z Belgii Adriena de Gerlache. Ten odważny człowiek zaraził swoją (3)
ideą nie tylko belgijskie społeczeństwo, które zebrało dużą część funduszy na ekspedycję, ale też galerię niezwykle ciekawych postaci, w tym Roalda Amundsena oraz dwóch Polaków Henryka Arctowskiego i Antoniego Dobrowolskiego. Autor znakomicie i płynnie przechodzi od szerszego (4)
spojrzenia na organizacje ekspedycji i jej przebieg, poprzez relacje między uczestnikami, aż do przyglądania się poszczególnym członkom załogi. Wszystko to napisane niezwykle sprawnie, z ogromną swadą, a jednocześnie trzymające też rygor poważnej pracy historycznej. Nie wiem (5)
co takiego jest w opowieściach o tych dziewiczych wyprawach na daleką północ i dalekie południa świata, że człowiek ma zarazem chęć towarzyszenia tym śmiałkom, ale też ogromny respekt przed niezwykłą i straszną przyrodą. Sancton swoim pisarskim talentem dał mi dokładnie to (6)
czego chciałem i czego oczekiwałem – poczucia wejścia w tę przygodę razem z de Gerlachem i jego załogą. Mógłbym tu jeszcze na kilku stronicach wymieniać zalety książki, ale to Twitter i po prostu napiszę, że jeśli kogoś interesuje historia polarnictwa lub po prostu lubi (7)
dobrze napisane opowieści to powinien koniecznie „Obłęd na krańcu świata” przeczytać. Koniecznie. Ocena: 9/10 (8)
Ps. Dawno tak dobrze pod względem lektur nie zaczął mi rok, a to dopiero połowa stycznia!
• • •
Missing some Tweet in this thread? You can try to
force a refresh
Jak to z tymi karczmami na zamarzniętym Bałtyku było?
No nie do końca wiadomo. Wiadomo na pewno, że Bałtyk zamarzał, a ostatni raz, kiedy większa część Morza Bałtyckiego była skuta lodem, miał miejsce w 1947 r. Zamarzaniu sprzyja jego (1)
słabe zasolenie, wg niektórych Bałtyk to takie słonawe jezioro bardziej– średnio to tylko 7‰, a w kilku rejonach to nawet 2 promile, co przy oceanach (35‰) wygląda marnie. Nasze morze jest też płytkie, co także pomaga zamarzaniu, trzeba jednak pamiętać, że znacznie częściej (2)
zamarzają zatoki i tereny przybrzeżne, w otwartym morzu najczęściej bywał to luźny pak, na którym nie sposób postawić żadnej sensownej budowli. A skąd się właściwie wzięły te karczmy? Ze średniowiecznych kronik, a pierwsza tego typu relacja pochodzi z lat 1322-24, kiedy to: (3)
„40 000 lat temu w Europie i w zachodniej części Azji panowała już w pełni epoka lodowcowa, która osiągnęła szczyt około 18 000 lat temu, kiedy to większość Europy północnej i środkowej była skuta lodem. Później, 14 000 lat temu, klimat (1)
zaznał kolejnej przemiany, czego kulminacja nastąpiła 10 000 lat temu pod koniec fazy określanej jako młodszy dryas, gdy temperatury wzrosły o zdumiewające 7°C, być może w trakcie zaledwie półwiecza, co przypieczętowało koniec epoki lodowcowej. Niestabilność ekologiczna (2)
związana z tak poważnymi wahaniami temperatury musiała stanowić duże wyzwanie ekologiczne. Długi pochód kladu H. ergaster / erectus (który trwał od 1,8 do 0,5 miliona lat temu, nie przynosząc większych zmian w anatomii czy kulturze materialnej) przypomina nam, że jeśli (3)
#LodowyTydzień#PrzewodzikFilmowy
„Nanuk z Północy” w reż. Roberta J. Flaherty z 1922 r. uważany jest powszechnie za pierwszy film dokumentalny, choć w dużym stopniu jest on inscenizowany, a i wcześniej można dostrzec w niektórych obrazach cechy dokumentalne. To pierwszeństwo (1)
ma jednak podkreślać wyjątkowość dzieła reżysera, który odbył w latach 1910-1916 w sumie cztery ekspedycje polarne: „Aby podkreślić heroizm walki o przetrwanie wśród wędrujących pól lodowych i w nieprzewidywalnych warunkach klimatycznych, Flaherty udramatyzował warunki życia (2)
swojego bohatera, cofając się co najmniej o jedną generację. Ukazał narzędzia i stroje, jakie już nie były w użyciu. Inscenizował sceny polowań, dostarczył na plan martwe zwierzęta, Cywilizacja wkracza w świat Eskimosów – Nanuk nakłaniał tubylców do wykonania czynności, (3)
"Najbardziej mnie fascynuje to, że na tym lodowym pustkowiu czasem coś się dzieje. Na przykład widać ślady niedźwiedzia, rzadziej pieśca, ale i same niedźwiedzie. Wtedy statek się zatrzymuje, a one, zaciekawione, podchodzą – królowie tej (1)
krainy naprawdę niczego się nie boją, nawet ogromnego lodołamacza. Można wtedy z bliska spojrzeć w ich rozumne oczy, gdy na chłodno zastanawiają się, jak nas – bezpiecznych na pokładzie– dorwać. Tak wyglądało moje pierwsze spotkanie z królem Arktyki. Wiemy, że niedźwiedzie tu (2)
są, więc od chwili kiedy wpływamy w lód, cały czas się rozglądamy. Sprawdzamy, czy wśród białych brył nie pojawi się żółtawa plama futra. I nagle, po południu pierwszego dnia w lodowym paku – jest! Pierwszego niedźwiedzia nie sposób zapomnieć. Mój był ogromnym samcem. (3)
We wrześniu 1991 r. w Alpach Ötzalskich w Austrii na wysokości 3210 m n.p.m dwoje turystów znalazło zwłoki mężczyzny. Szybko zaalarmowali służby ratunkowe, myśląc, że to jakiś zaginiony alpinista. Ekipa ratunkowa podczas próby wyciągnięcia z (1)
lodowca uszkodziła mu miednicę - wtedy jeszcze nikt nie zdawał sobie sprawy, że świetnie zachowane w lodowcu zwłoki nie należą do współczesnego człowieka. Po przewiezieniu na uniwersytet w Innsbrucku szybko zorientowano się, że ciało ok. 45 -letniego mężczyzny należało do (2)
człowieka, który nie żyje od bardzo dawna - po badaniach ustalono, że zmarł ok. 3300 lat p.n.e. Ötzi, bo tak go nazwano, miał 157 cm wzrostu, ważył około 50 kg, a jego ciało był pokryte licznymi tatuażami. Jego ostatnim posiłkiem było mięso jelenia i kozicy, roślinne (3)
#LodowyTydzień#PrzewodzikKsiążkowy
„Moje pierwsze wrażenie dotyczyło dźwięków. Przyzwyczaiłam się już do metalicznej ciszy uwięzionego w lodzie statku. Jedynym dźwiękiem było zgrzytanie lodu o kadłub. Baza emanowała cichym dostojeństwem, całkiem jakby zamknięto za nami drzwi (1)
skarbca, odcinając wszystkie dźwięki. Od czasu do czasu powietrze przecinał odgłos wystrzału, dając efekt podobny do zjawiska Dopplera. Dowiem się później, że jego źródłem były rozpadające się albo obracające góry lodowe. Kiedy kawałek lodu się odrywał i wpadał do zatoki, (2)
słychać było dźwięk przypominający odległy wodospad. Żyjące na Antarktydzie ptaki rzadko się odzywają, czasem jednak dało się usłyszeć chrapliwy głos wydrzyka, spotęgowany przez otaczającą nas pustkę.
Jednocześnie było ciepło i zimno. Powietrze było suche, jakbyśmy wdychali (3)