#LodowyTydzień#PrzewodzikFilmowy
„Nanuk z Północy” w reż. Roberta J. Flaherty z 1922 r. uważany jest powszechnie za pierwszy film dokumentalny, choć w dużym stopniu jest on inscenizowany, a i wcześniej można dostrzec w niektórych obrazach cechy dokumentalne. To pierwszeństwo (1)
ma jednak podkreślać wyjątkowość dzieła reżysera, który odbył w latach 1910-1916 w sumie cztery ekspedycje polarne: „Aby podkreślić heroizm walki o przetrwanie wśród wędrujących pól lodowych i w nieprzewidywalnych warunkach klimatycznych, Flaherty udramatyzował warunki życia (2)
swojego bohatera, cofając się co najmniej o jedną generację. Ukazał narzędzia i stroje, jakie już nie były w użyciu. Inscenizował sceny polowań, dostarczył na plan martwe zwierzęta, Cywilizacja wkracza w świat Eskimosów – Nanuk nakłaniał tubylców do wykonania czynności, (3)
których nigdy przedtem nie wykonywali. Owo cofnięcie się w czasie, nazywane „etnografią ocalającą” (salvage etnography), miało służyć unaocznieniu najważniejszego konfliktu: walki o egzystencję na dalekiej Północy. Nanuk gra samego siebie, ale jego przypadki symbolizują (4)
los wszystkich Eskimosów, którzy całe życie walczą z surową przyrodą. Ukazane sytuacje są prawdziwe. (…) Te wątki – polowanie na morsa lub fokę, albo budowa igloo – wynikają z życia społeczeństwa, którego Nanuk jest przedstawicielem. Dramaturgia tego filmu jest tylko (5)
kompozycją tak pojętych elementów, mających źródło w zaobserwowanych realiach życia Eskimosów. Należy do nich także samotność człowieka w zetknięciu z potęgą natury. Prywatne perypetie Nanuka nie są dla tej dramaturgii kluczowe, ważny jest jego los jako Eskomisa, (6)
uzależniony od tego, czy dryfująca kra nie zamknie dostępu do morza, albo czy stado reniferów przejdzie oczekiwaną drogą. Flaherty ukazywał tylko realne postaci, żyjące w miejscu, w którym film powstał; według niego byli to najlepsi aktorzy. Uważał, że ludzie ci nie (7)
maskują swoich przeżyć, a ich spontaniczność jest wręcz warunkiem przyjętej metody. (...) Choć publiczność po obu stronach Atlantyku w chwili premiery Nanuka była już przyzwyczajona do filmowych scen polowań rozgrywających się w gorących piaskach pustyni lub głębokim buszu (8)
(niekiedy inscenizowanym), to przedstawione przez Flaherty’ego obrazy z życia Eskimosa okazały się czymś nieporównanie bardziej atrakcyjnym. Z ciepłych krajów widz przeniósł się na lodową Północ, sceny polowań były o wiele bardziej wiarygodne, informacje, jakie film (9)
przynosił, rozbijały istniejące stereotypy: „<Eskimos – zjadacz tranu> to nieporozumienie”– mówi napis towarzyszący scenie jedzenia surowego mięsa foki– „tranu używają oni jak my – masła”. Wielką sympatię musiał budzić sam bohater, jego troska o najbliższych, relacje z małym (10)
Cunaju, który, jak głosi napis, „chce być tak wielkim myśliwym jak ojciec”. Zakończenie filmu pozostawiało widza z poczuciem niepewności co do dalszych losów całej rodziny; było to rozwiązanie dramaturgicznie bardzo przemyślane, kontrastujące ze scenami triumfów wieńczących (11)
relacje z afrykańskich polowań. Film, którego koszt nie przekroczył pięćdziesięciu pięciu tysięcy dolarów, nie od razu trafił na ekrany. Ani Paramount, ani First National, największe firmy dystrybucyjne, nie dostrzegły jego rynkowej wartości, nie przewidziały, że film może (12)
trafić w oczekiwania widzów. O tym, że wreszcie pokazano dzieło Flaherty’ego, zadecydowały czysto handlowe kontakty pomiędzy firmą Révillon a kompanią Pathé. Nanuk przeszedł triumfalnie przez kina amerykańskie i europejskie, wyświetlano go także w Azji.Od tej pory arcydzieło (13)
#PrzewodzikKsiążkowy
Flaherty’ego zwykle otwiera układane z różnych okazji listy dokumentów wszech czasów”. (14)
Tadeusz Lubelski et. al. "Historia kina. Tom 1. Kino nieme", Kraków 2009
„Powszechnego uczucia ulgi po opuszczeniu statku nie podzielał jeden tylko człowiek. Był to mocno zbudowany mężczyzna o szerokiej twarzy i grubym nosie, w jego mowie pobrzmiewały ślady irlandzkiego akcentu. Gdy opróżniano statek, kiedy (1)
wyładowywano sprzęt, psy i ludzi, trzymał się, w miarę możliwości, na uboczu. Nazwisko jego brzmiało sir Ernest Shackleton, a dwudziestu siedmiu ludzi, którzy oto opuszczali tak niechwalebnie swój zwyciężony statek, byli to członkowie jego Imperialnej Transantarktycznej (2)
Wyprawy. Działo się to 27 października 1915 r. Statek nazywał się „Endurance”. Pozycja wynosiła 69°5' szerokości płd. 51°30' długości zach. – głęboko w lodowym pustkowiu zdradzieckiego antarktycznego Morza Weddella, mniej więcej w połowie drogi między biegunem południowym a (3)
#LodowyTydzień#ZCyfrowegoLamusa#PrzewodzikNaukowy
Pewnego grudniowego dnia w 1611 r. Johannes Kepler spacerował po Pradze i głowił się nad świątecznym prezentem dla swojego przyjaciela i mentora Wackera von Wackenfelsa:co może dać komuś, kto ma wszystko? Pomyślał, że dobrym (1)
i żartobliwym podarkiem będzie… „nic”. Rozwiązaniem miało być napisanie książeczki o niczym, ale problem był kolejny: jakie nic? Co może być symbolem „niczego” - czy to ma być ziarnko piasku, kropla wody, a może iskra ognia lub wiatr? Przechodząc przez most Karola, zaczął (2)
przyglądać się płatkom śniegu spadającym na jego płaszcz i uderzyło go, że wszystkie są sześciokątne. To było to! Postanowił napisać dla przyjaciela traktat o płatku śniegu, który zatytułował „Strena Seu de Nive Sexangula” ("Noworoczny podarek albo o sześciokątnych płatkach (3)
Jak to z tymi karczmami na zamarzniętym Bałtyku było?
No nie do końca wiadomo. Wiadomo na pewno, że Bałtyk zamarzał, a ostatni raz, kiedy większa część Morza Bałtyckiego była skuta lodem, miał miejsce w 1947 r. Zamarzaniu sprzyja jego (1)
słabe zasolenie, wg niektórych Bałtyk to takie słonawe jezioro bardziej– średnio to tylko 7‰, a w kilku rejonach to nawet 2 promile, co przy oceanach (35‰) wygląda marnie. Nasze morze jest też płytkie, co także pomaga zamarzaniu, trzeba jednak pamiętać, że znacznie częściej (2)
zamarzają zatoki i tereny przybrzeżne, w otwartym morzu najczęściej bywał to luźny pak, na którym nie sposób postawić żadnej sensownej budowli. A skąd się właściwie wzięły te karczmy? Ze średniowiecznych kronik, a pierwsza tego typu relacja pochodzi z lat 1322-24, kiedy to: (3)
„40 000 lat temu w Europie i w zachodniej części Azji panowała już w pełni epoka lodowcowa, która osiągnęła szczyt około 18 000 lat temu, kiedy to większość Europy północnej i środkowej była skuta lodem. Później, 14 000 lat temu, klimat (1)
zaznał kolejnej przemiany, czego kulminacja nastąpiła 10 000 lat temu pod koniec fazy określanej jako młodszy dryas, gdy temperatury wzrosły o zdumiewające 7°C, być może w trakcie zaledwie półwiecza, co przypieczętowało koniec epoki lodowcowej. Niestabilność ekologiczna (2)
związana z tak poważnymi wahaniami temperatury musiała stanowić duże wyzwanie ekologiczne. Długi pochód kladu H. ergaster / erectus (który trwał od 1,8 do 0,5 miliona lat temu, nie przynosząc większych zmian w anatomii czy kulturze materialnej) przypomina nam, że jeśli (3)
"Najbardziej mnie fascynuje to, że na tym lodowym pustkowiu czasem coś się dzieje. Na przykład widać ślady niedźwiedzia, rzadziej pieśca, ale i same niedźwiedzie. Wtedy statek się zatrzymuje, a one, zaciekawione, podchodzą – królowie tej (1)
krainy naprawdę niczego się nie boją, nawet ogromnego lodołamacza. Można wtedy z bliska spojrzeć w ich rozumne oczy, gdy na chłodno zastanawiają się, jak nas – bezpiecznych na pokładzie– dorwać. Tak wyglądało moje pierwsze spotkanie z królem Arktyki. Wiemy, że niedźwiedzie tu (2)
są, więc od chwili kiedy wpływamy w lód, cały czas się rozglądamy. Sprawdzamy, czy wśród białych brył nie pojawi się żółtawa plama futra. I nagle, po południu pierwszego dnia w lodowym paku – jest! Pierwszego niedźwiedzia nie sposób zapomnieć. Mój był ogromnym samcem. (3)
Julian Sancton „Obłęd na krańcu świata. Wyprawa statku Belgica w mrok antarktycznej nocy”. Zgodnie z Waszą radą sprzed dokładnie dwóch miesięcy wybrałem do przeczytania w #LodowyTydzień tę oto książkę i nie będę owijał w bawełnę i bawił się w jakieś (1)
ceregiele – jestem tą książką zachwycony! To od wielu miesięcy moja najlepsza lektura w kategorii reportażu historycznego, bo tu właściwie nie sposób się do czegoś przyczepić. Dostajemy szczegółową i opartą na ogromnym materiale źródłowym pracę, która jednak nie przytłacza (2)
nas drobiazgowością i nie tworzy też mgły faktów, która utrudnia nam poruszanie się po opowieści. Sancton zaczyna od samego pomysłu wyprawy na Antarktydę, która zrodziła się w niespokojnej głowie młodego oficera z Belgii Adriena de Gerlache. Ten odważny człowiek zaraził swoją (3)