Jacek Dukaj „Lód”. No i znów #LekturyWtóre, czyli powtórka pewnych ważnych dla mnie książek. No musiałem zakończyć #LodowyTydzień tą powieścią, bo w zasadzie cały ten pomysł był związany z tym, że od prawie dwóch miesięcy jej słuchałem (cieszę się, że (1)
lektorem był Filip Kosior). Oczywiście ciężko napisać coś nowego o opus vitae Dukaja, więc jedynie trochę subiektywnych uwag. Przede wszystkim ponownie, jak 15 lat temu, zaimponował mi wizja przedstawiona przez autora– pomysł z tungetytem, lutymi, ćmiatłem, które zmieniają (2)
bieg historii w kluczowym jej momencie jest dla mnie niezwykle pociągający i uważam, że w „Lodzie” mamy jeden z najlepszych obrazów historii kontrfaktycznej w polskiej literaturze. Oczywiście, że to wizja fantastyczna, do której można się przyczepiać, oczywiście, że Dukaj nie (3)
może się powstrzymać i pewnie chce przekazać za dużo, oczywiście, że jest tu trochę pretensjonalności, trochę zbyt to przegadane i czasami nieco przynudza, ale jako całość wciąż do mnie bardzo mocno przemawia. Przemawia do mnie także samo założenie powieści, które jest (4)
przecież wielokrotnie w niej potwierdzane: „Możesz być pewien tylko swojego Teraz. Cała reszta – wszystko co do Teraz przylega, lecz nie mieści się w jego granicach – jest wątpliwa, istnieje tylko jako domysł zbudowany na Teraz, i tylko właśnie o tyle, o ile możesz się tego (5)
domyślić”. Gierosławskiego zmagania z „logiką arystotelesową” przewijają się przez cały utwór i są niejako wyjaśnieniem tego, co pod spodem „Lodu” dostajemy– tu nie tylko przyszłość jest niepewna, ale także przeszłość. A przecież to nie tylko traktat filozoficzny i fantastyka,(6)
ale przecież też powieść drogi i kryminał, który często zaskakuje zwrotami akcji. Mnie, człowieka, który interesuje się Warszawą, cieszyła też oczywiście plastycznie odmalowana topografia i życie lodowej Warszawy. Dukaj, swoim zwyczajem, porusza tak wiele tematów, idei i (7)
zjawisk, że omawianie tego na Twitterze jest absurdem, pragnę jedynie podkreślić, że dla mnie w większości były to rzeczy ponownie frapujące, intrygujące i dające do myślenia o świecie, Polsce i historii. Sam autor nazwał ją przecież „historiozoficznym science-fiction” i to (8)
chyba doskonale opisuje to, co dostajemy. Wielu narzeka na język „Lodu” i ja przy pierwszej lekturze też się nieco z tym męczyłem – teraz, wręcz przeciwnie, sprawiało mi to sporo radości i bardzo doceniam tę stylizację. Tu muszę dodać, że dobrze iż wybrałem audiobooka i (9)
słuchałem jedynie podczas moich zwyczajowych spacerów – dawkowanie „Lodu” jest wg mnie wskazane, bo ta opowieść szybko wciąga, ale można też równie szybko się od niej odbić, jak od lodowej tafli, przy przedawkowaniu. To powieść totalna, jaką pisze się chyba raz w życiu, to (10)
powieść, która pochłania i oszałamia i wreszcie to powieść, która czytana powtórnie bardzo zyskuje. A czy to najlepsza polska powieść XXI wieku? Nie wie się, ale się domyśla. Ocena: dawniej – 8/10, teraz - 9/10. (11)
• • •
Missing some Tweet in this thread? You can try to
force a refresh
#PrzewodzikKsiążkowy#NowewBibliotecePrzewodzika
„Korzeni wagnerowców, przede wszystkim pod względem personalnym, czyli ludzi, którzy stali u początku działalności tej CzWK, można doszukiwać się już w firmie pod nazwą Antiterror-Orieł. Skąd nazwa? Od miasta Orzeł w południowo-(1)
zachodniej Rosji, gdzie została zarejestrowana ta firma, formalnie ochrony, w 2005 r. Oficjalnie zamknięta została w 2016 roku, a więc już gdy słowo wagnerowcy zaczęło pojawiać się w mediach. Ale Antiterror-Orieł faktycznie przestała działać dużo wcześniej, a jedną z nowych (2)
CzWK powstałych na jej bazie była Moran Security Group, specjalizująca się w ochronie tankowców, portów, platform wiertniczych. Jednym z największych jej klientów była państwowa spółka Sowkomfłot posiadająca flotę tankowców. Po raz pierwszy o Moranie zrobiło się głośno w (3)
„Rok przed narodzinami Tony’ego Halika, 18 stycznia 1920 r., Toruń opuścił Prusy i znalazł się w granicach Polski. Liczył wtedy 37 tysięcy 356 mieszkańców i stał się stolicą województwa pomorskiego. Tony na świecie pojawił się 24 stycznia 1921 r. o godz. (1)
piątej rano w Klinice Chorób Kobiecych i Chirurgicznych przy placu Świętej Katarzyny 4. Poród odebrał doktor Saft. Mieczysław von Halik, syn Zbigniewa von Halika, obywatela ziemskiego, i Heleny von Halik, z domu Krasuskiej, imię dostał po dziadku. Nie wiadomo, skąd wzięło się (2)
drugie, Sędzimir, i czy zostało oficjalnie zarejestrowane. Nie ma go w akcie urodzenia ani w paszporcie Rzeczypospolitej Polskiej z 1946 r. wystawionym przez konsulat w Londynie. Można za to je znaleźć w księdze wieczystej z 1926 r. Matka Tony’ego Halika, Helena z Krasuskich, (3)
Nie będę tu tak do końca szukał początków namysłu nad poznaniem świata (ale trochę jednak!), ale raczej niepodziewanych językowych powiązań, które łączą kupę z nauką. Otóż angielskie słowo „shit”, które większość (1)
zapewne kojarzy pochodzi od staroangielskiego czasownika scitan (który oznaczał czynność, po której pojawia się „shit”), a ten z kolei pochodzi od protogermańskiego „skit” (stąd „scheisse”). Idąc dalej, tak ok. 4000 p.n.e., cofamy się do protoindoeuropejskiego słowa „skhei”, (2)
które oznaczało oddzielać lub dzielić – tu zapewne chodziło o to, że odchody oddzielały się od ciała człowieka (można też porównać greckie „skhizein” - "rozdzielać, rozszczepiać" czy gockie „skaidan”, stąd też niedaleko do „schizmy”). Taką drogę słowo to przeszło do (3)
„Powszechnego uczucia ulgi po opuszczeniu statku nie podzielał jeden tylko człowiek. Był to mocno zbudowany mężczyzna o szerokiej twarzy i grubym nosie, w jego mowie pobrzmiewały ślady irlandzkiego akcentu. Gdy opróżniano statek, kiedy (1)
wyładowywano sprzęt, psy i ludzi, trzymał się, w miarę możliwości, na uboczu. Nazwisko jego brzmiało sir Ernest Shackleton, a dwudziestu siedmiu ludzi, którzy oto opuszczali tak niechwalebnie swój zwyciężony statek, byli to członkowie jego Imperialnej Transantarktycznej (2)
Wyprawy. Działo się to 27 października 1915 r. Statek nazywał się „Endurance”. Pozycja wynosiła 69°5' szerokości płd. 51°30' długości zach. – głęboko w lodowym pustkowiu zdradzieckiego antarktycznego Morza Weddella, mniej więcej w połowie drogi między biegunem południowym a (3)
#LodowyTydzień#ZCyfrowegoLamusa#PrzewodzikNaukowy
Pewnego grudniowego dnia w 1611 r. Johannes Kepler spacerował po Pradze i głowił się nad świątecznym prezentem dla swojego przyjaciela i mentora Wackera von Wackenfelsa:co może dać komuś, kto ma wszystko? Pomyślał, że dobrym (1)
i żartobliwym podarkiem będzie… „nic”. Rozwiązaniem miało być napisanie książeczki o niczym, ale problem był kolejny: jakie nic? Co może być symbolem „niczego” - czy to ma być ziarnko piasku, kropla wody, a może iskra ognia lub wiatr? Przechodząc przez most Karola, zaczął (2)
przyglądać się płatkom śniegu spadającym na jego płaszcz i uderzyło go, że wszystkie są sześciokątne. To było to! Postanowił napisać dla przyjaciela traktat o płatku śniegu, który zatytułował „Strena Seu de Nive Sexangula” ("Noworoczny podarek albo o sześciokątnych płatkach (3)
Jak to z tymi karczmami na zamarzniętym Bałtyku było?
No nie do końca wiadomo. Wiadomo na pewno, że Bałtyk zamarzał, a ostatni raz, kiedy większa część Morza Bałtyckiego była skuta lodem, miał miejsce w 1947 r. Zamarzaniu sprzyja jego (1)
słabe zasolenie, wg niektórych Bałtyk to takie słonawe jezioro bardziej– średnio to tylko 7‰, a w kilku rejonach to nawet 2 promile, co przy oceanach (35‰) wygląda marnie. Nasze morze jest też płytkie, co także pomaga zamarzaniu, trzeba jednak pamiętać, że znacznie częściej (2)
zamarzają zatoki i tereny przybrzeżne, w otwartym morzu najczęściej bywał to luźny pak, na którym nie sposób postawić żadnej sensownej budowli. A skąd się właściwie wzięły te karczmy? Ze średniowiecznych kronik, a pierwsza tego typu relacja pochodzi z lat 1322-24, kiedy to: (3)