#KresowyTydzień#PrzewodzikWarszawski#PrzewodzikKsiążkowy
„Kawiarnia o nazwie "Kresy" znalazła miejsce przy Nowym Świecie pod numerem 53 (na rogu ulicy Wareckiej), w lokalu po zlikwidowanej księgarni Arcta, która przeniosła się na Świętokrzyską. Otwarcie "Kresów" nastąpiło w (1)
marcu 1919 r. W chwili uruchomienia jako właściciel figurował niejaki Sączewski, ale niektórzy bywalcy tej kawiarni twierdzili, że lokal należy do spółki (czy też spółdzielni) założonej przez grupę ziemian, którzy utracili swoje mienie na Wschodzie. Taką wersję potwierdzałby (2)
anons prasowy, zapowiadający otwarcie kawiarni: „Spod straszliwej wichury bolszewickiej schroniły się do nas liczne zastępy ziemian z naszych kresów. Ci, którzy unieść ze sobą zdołali tylko serca swe polskie, znaleźli się sytuacji materialnej często wręcz rozpaczliwej. Jedno (3)
z nich grono z kilku paniami warszawskimi założyło wspólnymi siłami kawiarnię, restaurację, angielski wykwintny tea-room. Sami prowadzą imprezę, sami gości obsługują”.
Rzeczywiście w Kresach w charakterze kelnerek występowały młode panie i panny z kresowego ziemiaństwa, (4)
dyrygowane przez szefową, panią Czosnowską (od roku 1920 figuruje jako jedyna właścicielka), która – wedle przekonania bywalców – miała być autentyczną hrabiną. Wejście do kawiarni, zajmującej dwie salki, prowadziło od Nowego Światu. Tędy wchodziło się do frontowej, większej (5)
salki, która dzięki oknom z dwu stron – od Nowego Światu i Wareckiej – była dobrze oświetlona, mieściła ladę cukierniczą i kilka typowych stolików kawiarnianych z marmurowymi blatami. Za tą salką główną była druga, mniejsza i ciemna, do której z racji różnicy poziomów (6)
wchodziło się po paru schodkach. Kawiarnia miała w menu nie tylko kawę (jak twierdzą pamiętnikarze – dość podłą), wyroby cukiernicze i alkohole. Popularnością wśród niezbyt majętnych literatów cieszyło się najtańsze danie – zsiadłe mleko z ziemniakami, ale kelnerki podawały (7)
także kotlet wieprzowy z kapustą lub sztukamięs, który zdobył sobie sławę nieporównanego i był gastronomiczną wizytówką Kresów". (8)
Andrzej Z. Makowiecki "Warszawskie kawiarnie literackie", Warszawa 2013
• • •
Missing some Tweet in this thread? You can try to
force a refresh
Górale Czadeccy? Ale, że z Czadu? No nie, ta ciekawa grupa etnograficzna nie pochodzi Afryki (poniżej flaga Czadu ;-), ale z naszych płd. Kresów – mimo to, jest ona dla wielu mało znana. No to pora ją poznać - zapraszam na długi wątek... (1) 🧵
To w dodatku grupa stale wędrująca i tworząca dziś na świecie swoistą diasporę od Rumunii i Ukrainy, poprzez Bośnię, Słowację, Polskę aż do Brazylii i Kanady. Ale od początku: Czadca to niewielkie miasteczko na Słowacji, niedaleko miejsca gdzie zbiegają się trzy granice (2)
państwowe: słowacka, czeska i polska - ziemie w dolinie niewielkiej rzeki Kisucy zaczęły być zasiedlane prawdopodobnie dopiero w XV w., przedtem było to niemal zupełne bezludzie. Większość badaczy uznaje, że osadnictwo szło głównie z północy, napływali tu zatem i niemazurzący (3)
Horodno to dziś niewielka wieś na Białorusi, leżąca 40 km od Pińska. Kiedyś była to nawet gmina miejska z ponad tysiącem mieszkańców, ale utraciła prawa w 1927 r. i stała się częścią gminy Stolin. Miejscowość od wieków słynęła z garncarstwa, (1)
ale trudno się dziwić, ponieważ w pobliżu były duże pokłady białej gliny (kaolinu)- podobno miejscowych garnków używali książęta ruscy. Mieszkańcy, wydobywając kaolin, wydrążyli szereg korytarzy podziemnych ciągnących się na kilka kilometrów, których wysokość miała nawet 1 m. (2)
Garncarstwo horodniańskie, które wytworzyło kilka charakterystycznych wzorów, znane było na całym Polesiu i Wołyniu, choć sprzedawano je głównie na targu w Pińsku (zdjęcia). Garncarze wyrabiali naczynia na dość prymitywnym kole zwanym tu „stanok”, a wprawny garncarz mógł (3)
Co łączy Karola Dickensa i Władysława Reymonta? Oprócz bycia pisarzami także fakt, że obaj uczestniczyli w katastrofach kolejowych (o tej Reymonta w załączonym wątku). Dickens przeżył wypadek pociągu dokładnie 157 lat temu – 9 czerwca 1865 r. Pociąg, (1)
którym jechał, spadł z remontowanego, żelaznego mostu w Staplehurst (płd-wsch. Anglia). Gwoli ścisłości spadło siedem pierwszych wagonów, a jedynym który pozostał na moście, był ten pierwszej klasy, w którym jechał autor „Klubu Pickwicka”. To oczywiście uratowało mu życie. (2)
Dickens o mało nie stracił wtedy rękopisu powieści „Nasz wspólny przyjaciel” - zostawił go w wagonie, ale później wrócił po niego. Wydarzenie to miało duży wpływ na ostatnie 5 lat pisarza, a doświadczenia wykorzystał w napisanym rok później opowiadaniu „The Signal-Man” o (3)
"Ocalenie Lechonia.
Lechoń, wielki poeta i obok Krasińskiego i Wyspiańskiego zapewne najinteligentniejszy pisarz, jakiego wydała literatura polska od swego zarania, miał w szkole duże trudności z naukami ścisłymi: był w tej dziedzinie, jak wspomina (1)
Stanisław Szteyner w jednodniówce wychowanków szkoły Konopczyńskiego pt. Młody las (Warszawa 1959), „kompletnym ignorantem”. Przyszła matura. Lechoń siedział nad zadaniem w okropnym stanie nerwów i „nie wiedział nawet, od czego zacząć”. W pewnej chwili do Szteynera podszedł (2)
inspektor Jan Juraszyński i szepnął: „Daj Serafinowiczowi [takie było prawdziwe nazwisko Lechonia] ściągaczkę!”. Zlecenie zostało wykonane i Lechoń dostał maturę.
Zdarzają się nauczyciele, którzy przymykają oczy na korzystanie ze ściągaczki, ale pedagog, który sam nakazuje (3)
"PIOTR FRONCZEWSKI: Nic z tego nie będzie.
MARCIN MASTALERZ: Ale…
-Ja, proszę pana, w ogóle nie jestem materiałem na książkę. Nie ma we mnie takiego przekonania, żebym miał coś istotnego do powiedzenia światu. Czy komukolwiek zresztą. (1)
Wywiad rzeka? Strumyk raczej. Jakaś strużka marna. Dobrze będzie, jak pan szesnaście stron uzbiera. Kajecik chudy. Tylko właściwie po co? Co komu po tym?
- Ale jeszcze nawet nie zaczęliśmy. Spróbujmy. Skoro już pan przyjechał…
- Sam nie wiem. Ładnie tu u pana. Brzozy szumią. (2)
Sad jak u Czechowa. Zawsze marzyłem o domu na wsi, ale się jakoś nie złożyło. Całe życie praca w mieście, a teraz już chyba za późno… Co to za ptaki?
- Para jastrzębi. Mają gniazdo w tamtym lasku.
- O czym właściwie mielibyśmy rozmawiać?
- A o czym pan by chciał?
- Ba. Rzecz (3)
Marek Krajewski „Głowa Minotaura”. Powrót do kryminałów Marka Krajewskiego po kilkunastu latach to dla mnie, oprócz pretekstu z okazji #KresowyTydzień, także otwarcie letniego sezonu czytelniczego– kryminał nadaję się do tego przecież znakomicie. Prozę (1)
wrocławskiego filologa klasycznego zapamiętałem jako skrupulatną w szczegółach i całkiem przyjemną w ogóle. Krajewski w tej nowej, lwowskiej serii, także wsiada na swoje ulubione koniki – znów z dużą drobiazgowością odtwarza topografię miejsc, rodzaje piw w knajpach, a (2)
nawet, w jakiej lwowskiej cukierni kupuje się ciasto na niedzielę. I tak jak przy serii wrocławskiej jest to moim zdaniem momentami zbyt szczegółowe i czasem... zupełnie niepotrzebne. No i mamy nowego protagonistę, czyli komisarza Popielskiego, który, podobnie jak Eberhard (3)