Górale Czadeccy? Ale, że z Czadu? No nie, ta ciekawa grupa etnograficzna nie pochodzi Afryki (poniżej flaga Czadu ;-), ale z naszych płd. Kresów – mimo to, jest ona dla wielu mało znana. No to pora ją poznać - zapraszam na długi wątek... (1) 🧵
To w dodatku grupa stale wędrująca i tworząca dziś na świecie swoistą diasporę od Rumunii i Ukrainy, poprzez Bośnię, Słowację, Polskę aż do Brazylii i Kanady. Ale od początku: Czadca to niewielkie miasteczko na Słowacji, niedaleko miejsca gdzie zbiegają się trzy granice (2)
państwowe: słowacka, czeska i polska - ziemie w dolinie niewielkiej rzeki Kisucy zaczęły być zasiedlane prawdopodobnie dopiero w XV w., przedtem było to niemal zupełne bezludzie. Większość badaczy uznaje, że osadnictwo szło głównie z północy, napływali tu zatem i niemazurzący (3)
Ślązacy, jak i mazurzący górale żywieccy.. W znacznej większości byli to kmiecie, którzy często uciekali od swoich panów, mając dosyć ciężkich powinności pańszczyźnianych. Zbiegostwo było poważne: „W państwie żywieckim ubyło ludzi według pierwszego pogłównego około półtrzecia (4)
tysięcy. Ludzie dla głodu, ubóstwa do Węgier i Śląska pouchodzili”. Stąd też istnienie po dziś dzień polskich wysp językowych po płd. stronie Karpat: oprócz Czadeckiego, także na Spiszu i Orawie. W Czadeckiem osadnicy spotykali się z żywiołem słowackim, który przybywał z (5)
południa – to wytworzyło mieszankę etniczną, choć językoznawcy zaliczają gwarę Górali czadeckich do jęz. polskiego. Niemal czysto góralskich wioskami były Skalite, Czorne, Świerszczynowiec, Czadca, Oszczadnica. W poł. XVIII w. na Orawie i w okręgu Czadeckim było bardzo duże (6)
przeludnienie, do tego doszła epidemia, miejscowa ludność musiała więc, żeby nie głodować, szukać sobie nowych miejsc do osiedlania się. Wędrowano głównie w granicach Karpat, ale także na nizinę węgierską. Ale kiedy po rozbiorach w skład Cesarstwa Austriackiego weszła (7)
Galicja, a później anektowano północną Mołdawię, czyli Bukowinę migracja Kisucan szybko skierowała się na tamte tereny. Z zapisów administracji bukowińskiej wynika, że tylko w okresie od 1784 r. do 1794 r., czyli mniej więcej dziesięciu lat, przybyło na Bukowinę z samej (8)
Galicji 14 120 osób. Przybysze pochodzili też ze Spisza, a wśród nich byli koloniści z okręgu czadeckiego, którzy pojawili się na Bukowinie w 1803 r., zasiedlając Kaliczankę na przedmieściach Czerniowiec, Starą Hutę, Tereblacz oraz Hlibokę. Większa część górali z Hlibokiej (9)
przeniosła się w 1834 do powstającego właśnie na suchym pniu Nowego Sołońca, w rok później ludność z Tereblacza i Kaliczanki przeniosła się do Pleszy, a w 1842 r. 40 góralskich i 40 niemieckich rodzin ze Starej Huty założyło Pojanę Mikuli. Trzy nowe wsie należały do bardzo (10)
rozległej parafii w Kaczyce, w której mieszkało wielu Polaków pracujących w miejscowej kopalni soli. I wszystkie istnieją do dzisiaj i są zamieszkane przez Górali, których często władze austriackie zapisywały w spisach jako Słowaków. Po aneksji Bośni przez Austro-Węgry (11)
zachęceni rzekomo dobrymi warunkami osadnictwa (stąd „opowiadać banialuki” – Banja Luka to miasto w Bośni), kilkanaście rodzin przeniosło się do Traszelia, Czelinowaca i Bakińców w 1896 r. Niektórzy wyjechali do Dumbrawy w Mołdawii, a inni postanowili wybrać emigracje do (12)
Brazylii, gdzie wraz z niemieckimi sąsiadami z Bukowiny założyli w 1887 w stanie Parana osadę o nazwie Lucerna, którą później przemianowano na Itayopolis. Przyszła II w. ś. i pożoga wojenna zmusiła sporą część Bukowińczyków do ponownej emigracji. Przesiedlenie spowodowało (13)
całkowite zlikwidowanie dwóch wsi, zamieszkałych niemal wyłącznie przez Górali Czadeckich: Dunawca i Laurenki. Bukowina została podzielona na część sowiecką i rumuńską i większość Polaków z tej pierwszej postanowiła wrócić do kraju, a jedyną wsią góralską w tej części jest (14)
obecnie tylko Stara Huta. Repatriacja bardzo rozrzuciła bukowińczyków po Polsce Zachodniej, ich kolonie rozsiane są dzisiaj na Dolnym Śląsku (Strzegomiany, Zbylutów, Chmielno, Skorzenice, Złotnik ), w zielonogórskiem (Koźlice, Brzeźnica, Wichów, Żary) aż po osamotnione nieco (15)
Jastrowie. Do Polski przybyła też część “bośniaków”, którzy zamieszkali w okolicy Lwówka Śląskiego, w Ocicy, Gościszowie, Mściszowie, Przejesławiu, Milikowie i Raciborowicach Górnych. Ci, którzy zamieszkali na Dolnym Śląsku zatoczyli w swoich wędrówkach kilkuwiekowe koło- ze (16)
Śląska poprzez Czadcę i Bukowinę ponownie na Śląsk. Na koniec trzeba wspomnieć, że rokrocznie w Jastrowiu odbywa się festiwal "Bukowińskie Spotkania, na którym spotykają się bukowińczycy z całego świata, są wśród nich oczywiście także Górale czadeccy. (17)
• • •
Missing some Tweet in this thread? You can try to
force a refresh
Horodno to dziś niewielka wieś na Białorusi, leżąca 40 km od Pińska. Kiedyś była to nawet gmina miejska z ponad tysiącem mieszkańców, ale utraciła prawa w 1927 r. i stała się częścią gminy Stolin. Miejscowość od wieków słynęła z garncarstwa, (1)
ale trudno się dziwić, ponieważ w pobliżu były duże pokłady białej gliny (kaolinu)- podobno miejscowych garnków używali książęta ruscy. Mieszkańcy, wydobywając kaolin, wydrążyli szereg korytarzy podziemnych ciągnących się na kilka kilometrów, których wysokość miała nawet 1 m. (2)
Garncarstwo horodniańskie, które wytworzyło kilka charakterystycznych wzorów, znane było na całym Polesiu i Wołyniu, choć sprzedawano je głównie na targu w Pińsku (zdjęcia). Garncarze wyrabiali naczynia na dość prymitywnym kole zwanym tu „stanok”, a wprawny garncarz mógł (3)
Co łączy Karola Dickensa i Władysława Reymonta? Oprócz bycia pisarzami także fakt, że obaj uczestniczyli w katastrofach kolejowych (o tej Reymonta w załączonym wątku). Dickens przeżył wypadek pociągu dokładnie 157 lat temu – 9 czerwca 1865 r. Pociąg, (1)
którym jechał, spadł z remontowanego, żelaznego mostu w Staplehurst (płd-wsch. Anglia). Gwoli ścisłości spadło siedem pierwszych wagonów, a jedynym który pozostał na moście, był ten pierwszej klasy, w którym jechał autor „Klubu Pickwicka”. To oczywiście uratowało mu życie. (2)
Dickens o mało nie stracił wtedy rękopisu powieści „Nasz wspólny przyjaciel” - zostawił go w wagonie, ale później wrócił po niego. Wydarzenie to miało duży wpływ na ostatnie 5 lat pisarza, a doświadczenia wykorzystał w napisanym rok później opowiadaniu „The Signal-Man” o (3)
"Ocalenie Lechonia.
Lechoń, wielki poeta i obok Krasińskiego i Wyspiańskiego zapewne najinteligentniejszy pisarz, jakiego wydała literatura polska od swego zarania, miał w szkole duże trudności z naukami ścisłymi: był w tej dziedzinie, jak wspomina (1)
Stanisław Szteyner w jednodniówce wychowanków szkoły Konopczyńskiego pt. Młody las (Warszawa 1959), „kompletnym ignorantem”. Przyszła matura. Lechoń siedział nad zadaniem w okropnym stanie nerwów i „nie wiedział nawet, od czego zacząć”. W pewnej chwili do Szteynera podszedł (2)
inspektor Jan Juraszyński i szepnął: „Daj Serafinowiczowi [takie było prawdziwe nazwisko Lechonia] ściągaczkę!”. Zlecenie zostało wykonane i Lechoń dostał maturę.
Zdarzają się nauczyciele, którzy przymykają oczy na korzystanie ze ściągaczki, ale pedagog, który sam nakazuje (3)
"PIOTR FRONCZEWSKI: Nic z tego nie będzie.
MARCIN MASTALERZ: Ale…
-Ja, proszę pana, w ogóle nie jestem materiałem na książkę. Nie ma we mnie takiego przekonania, żebym miał coś istotnego do powiedzenia światu. Czy komukolwiek zresztą. (1)
Wywiad rzeka? Strumyk raczej. Jakaś strużka marna. Dobrze będzie, jak pan szesnaście stron uzbiera. Kajecik chudy. Tylko właściwie po co? Co komu po tym?
- Ale jeszcze nawet nie zaczęliśmy. Spróbujmy. Skoro już pan przyjechał…
- Sam nie wiem. Ładnie tu u pana. Brzozy szumią. (2)
Sad jak u Czechowa. Zawsze marzyłem o domu na wsi, ale się jakoś nie złożyło. Całe życie praca w mieście, a teraz już chyba za późno… Co to za ptaki?
- Para jastrzębi. Mają gniazdo w tamtym lasku.
- O czym właściwie mielibyśmy rozmawiać?
- A o czym pan by chciał?
- Ba. Rzecz (3)
Marek Krajewski „Głowa Minotaura”. Powrót do kryminałów Marka Krajewskiego po kilkunastu latach to dla mnie, oprócz pretekstu z okazji #KresowyTydzień, także otwarcie letniego sezonu czytelniczego– kryminał nadaję się do tego przecież znakomicie. Prozę (1)
wrocławskiego filologa klasycznego zapamiętałem jako skrupulatną w szczegółach i całkiem przyjemną w ogóle. Krajewski w tej nowej, lwowskiej serii, także wsiada na swoje ulubione koniki – znów z dużą drobiazgowością odtwarza topografię miejsc, rodzaje piw w knajpach, a (2)
nawet, w jakiej lwowskiej cukierni kupuje się ciasto na niedzielę. I tak jak przy serii wrocławskiej jest to moim zdaniem momentami zbyt szczegółowe i czasem... zupełnie niepotrzebne. No i mamy nowego protagonistę, czyli komisarza Popielskiego, który, podobnie jak Eberhard (3)
#KresowyTydzień#PrzewodzikWarszawski#PrzewodzikKsiążkowy
„Kawiarnia o nazwie "Kresy" znalazła miejsce przy Nowym Świecie pod numerem 53 (na rogu ulicy Wareckiej), w lokalu po zlikwidowanej księgarni Arcta, która przeniosła się na Świętokrzyską. Otwarcie "Kresów" nastąpiło w (1)
marcu 1919 r. W chwili uruchomienia jako właściciel figurował niejaki Sączewski, ale niektórzy bywalcy tej kawiarni twierdzili, że lokal należy do spółki (czy też spółdzielni) założonej przez grupę ziemian, którzy utracili swoje mienie na Wschodzie. Taką wersję potwierdzałby (2)
anons prasowy, zapowiadający otwarcie kawiarni: „Spod straszliwej wichury bolszewickiej schroniły się do nas liczne zastępy ziemian z naszych kresów. Ci, którzy unieść ze sobą zdołali tylko serca swe polskie, znaleźli się sytuacji materialnej często wręcz rozpaczliwej. Jedno (3)