„Człowiek zbuntowany” to doskonały tytuł filmu o Jarosławie Kaczyńskim, ale nie powinien opisywać czasów komunizmu.
Bunt przeciw komunie był łatwy, zwłaszcza dla inteligentów w latach 70. i 80. (dobrze wiemy, ile wśród „legend Solidarności” pojebów i idiotów, na czele z ich
szefem, postującym na fb teorie Dänikena i piszącym wiersze o samym sobie).
Bunt Jarosława Kaczyńskiego – ten, który zmienił Polskę – nastąpił później. Był to bunt przeciw temu, czemu sprzeciwić się najtrudniej: niewidzialnym prawom kardynalnym, społecznym konwenansom,
myśleniu potocznemu, powszechnym modom i duchowi czasu.
W krainie samochodozy ostentacyjnie nie robił prawa jazdy. W niedokonsumowanym społeczeństwie polującym na promocje i chwilówki – nie założył nawet konta w banku. W kraju kalek udających ludzi sukcesu nigdy się nie ożenił i
do końca życia opiekował się matką. Nie mówił w żadnym języku, gdy znajomość angielskiego na B2 była centralnym punktem tożsamości każdego debila. Nie dbał o brudne buty w czasach, gdy wystarczyło wypożyczyć modny garnitur, żeby otaczać się nimbem światowca.
Stworzony przez siebie kaczyzm uczynił wielkim misterium kontestacji, które wyzwalało jednocześnie od konsumpcjonizmu i alienacji, mieszczaństwa i snobizmu, polskości i fajnopolactwa, religianctwa i nihilizmu.
Tym powinien być film o Jarosławie Kaczyńskim, tym filmem jest Polska.
• • •
Missing some Tweet in this thread? You can try to
force a refresh
Historyk przyszłości być może za datę graniczną końca dominacji cywilizacji europejskiej (wraz z jej północnoamerykańską delegaturą) uzna dzień, który już przeżyliśmy. Bez wątpienia jednak kończąca się właśnie dekada zapisze się w dziejach jako ostatnia należąca do
cywilizacji białego człowieka – w następnej cywilizacja człowieka żółtego będzie już pierwszoplanowym aktorem.
Oznaki nadchodzącej implozji zostały 150 lat temu zdiagnozowane po raz pierwszy przez Nietzschego, u progu wojny peloponeskiej naszych czasów były już szeroko
opisywane przez Spenglera i Eliota, a że my czasach pełnego upadku mamy dostęp jedynie do nędznych karykatur, to możemy dziś posłuchać, jak o końcu cywilizacji dywagują prof. Roszkowski z red. Warzechą.
Dogasające już protesty kobiet były, jak napisałem gdzieś wcześniej, katastrofą komunikacji, eksplozją czystych emocji dotykających sfer najgłębszych i najbardziej intymnych.
Domagają się zatem opisania kategoriami myślenia, które stawia sobie za cel eksplorację tych najgłębiej ukrytych i najbardziej mrocznych stron ludzkiej natury – psychoanalizy.
Nie będziemy tu sięgać po klasyków ani bezpośrednio Lacana, a po Pierre’a Legendre’a, a więc myśliciela, który najsilniej wydobywa z psychoanalizy podstawę polityczności – ojcobójstwo.
Łysienie. Niezamierzony cel naszej wędrówki. Platon z faktu łysienia wywodził wyższość mężczyzn nad kobietami – te bowiem nie łysieją, a łysienie jest przecież widoczną oznaką wytężonej pracy umysłu.
Łysienie to droga bolesnej męki. Niektórzy są już u jej kresu (Wodeham), inni w połowie (ja), a jeszcze inni dopiero zaczynają przygodę z utratą włosów (Turała). Ludzkość od tysiącleci zajmuje się próbami ukrywania tego zjawiska. Peruki, tupety, maści,
a w epoce industrialnego szczęścia przeszczepy i operacje. Od kilku lat panoszy się również moda na golenie całej głowy, gdy tylko dostrzeże się pierwsze ubytki. Chciałem powiedzieć z całą mocą mojego autorytetu: są to wszystko rzeczy niegodne mężczyzny.
No dobrze, obiecałem Państwu wątek o fajnopolakach i języku angielskim w związku z wyczynami pani Gotowalskiej, zacznijmy więc bez zbędnych wstępów:
Fajnopolak to w pewnym uproszczeniu człowiek o ujemnym kapitale kulturowym, pozbawiony podstawowej wiedzy i refleksyjności, któremu neoliberalizm kompensuje te braki szeregiem protez: licencjatami bezwartościowych kierunków studiów i ogólnym przekonaniem o własnym wykształceniu,
wszystkimi zaklęciami o umiejętnościach miękkich i certyfikatach. Podsuwa mu się makulaturę w miejsce niebezpiecznych z punktu widzenia władzy książek, moralizatorstwo w miejsce polityczności, Netflix w miejsce obcowania ze sztuką i
CZY JAROSŁAW KACZYŃSKI JEST KONSERWATYSTĄ?
(BONUS: A CZY JANUSZ KORWIN-MIKKE NIM JEST?)
Wersja skrócona dla osób, które nie mają ochoty przebijać się przez ten przydługi i dość męczący wątek: jest (Korwin nie).
Wątek jest w sumie kontynuacją wcześniejszych rozważań o antropologii filozoficznej Gehlena i stosunku konserwatyzmu do katastrofy klimatycznej, zachęcam do zapoznania się z poprzednimi częściami tej trylogii. A teraz cały wywód dla osób należących do górnych 3%:
Rozpoczęty niedawno zwrot ekologiczny PiS-u podsycił narrację o Kaczyńskim, który uległ dyskretnemu urokowi socjalu, złamał się pod presją lewicowych mód Zachodu, albo – w najłagodniejszej z punktu widzenia oskarżeń o herezję wersji –
Katastrofa klimatyczna jest najważniejszym współcześnie potwierdzeniem słuszności konserwatywnego rozpoznania świata. Jednocześnie wiemy wszyscy, że to prawica najbardziej wytrwale pielęgnuje negacjonizm klimatyczny.
Zanim przejdę dalej chciałem zaznaczyć, że rozumiem powody, dla których tak jest. Więcej – byłem tam i sam uległem na pewnym etapie życia przekonaniu, że pod hasłami ekologicznymi kryje się zapewne lewicowa agenda polityczna. Wbrew utrwalonemu stereotypowi to jest bowiem główne
źródło niechęci wielu konserwatystów do uznania antropogenicznych przyczyn zmian klimatu i ich skali. W świecie neoliberalnego systemu ekonomicznego i lewicowych prądów intelektualnych konserwatysta intuicyjnie podejrzliwie traktuje konsensusy autorytetów i powstające dogmaty.